Liczy się dystans. Także wtedy, kiedy go nie widać…

Czasem pomylą trasę, ale niekiedy liczą się nawet w klasyfikacji generalnej. Nie uprawiają wspinaczki, ale zabezpieczają się linką, a w czasie treningu lubią sobie posłuchać radia… O aktywności fizycznej osób niewidomych i słabowidzących, Biegnij Warszawo i o kilku jeszcze ciekawych rzeczach rozmawiamy z Piotrem Szymczakiem – członkiem zarządu Polskiego Stowarzyszenia Biegaczy Niewidomych i Słabowidzących Paraolimpijczyk, Mistrzem Polski Niewidomych i Słabowidzących w Triathlonie 2016 i 2017, uczestnikiem maratonów m.in. w Berlinie, Sztokholmie, Barcelonie i Paryżu, wychowawcą w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nr 6 im. mjr. Hieronima Baranowskiego w Łodzi, szczęśliwym mężem i ostatnio również szczęśliwym kibicem Liverpoolu.

 

Chciałbym wystartować od pytania, jak widzisz tę rozmowę, ale nie wiem, czy nie byłby to zbyt śmiały żart. Więc zacznijmy może tak: Jesteś osobą niedowidzącą. Co to dokładnie oznacza?

 

(Śmiech). Ten pierwszy wariant pytania bardziej mi się podoba. Pamiętaj, liczy się dystans, i niepełnosprawność nie jest jakimś wyjątkiem od tej idei. Jestem właściwie „bezsoczewkowcem” (afakia – dopisek własny), więc moja ostrość widzenia jest minimalna. Na prawe oko nie widzę praktycznie w ogóle, a do tego dochodzi oczywiście krótkowzroczność. Nie potrafię dokładnie opisać, jak widzę, czy też jak nie widzę, bo mam problemy ze wzrokiem od wczesnego dzieciństwa i brakuje mi jakiegoś punktu odniesienia. Ale kiedy ktoś prosi mnie, bym opowiedział mu, jak wygląda świat z mojej perspektywy, proponuję zwykle taki eksperyment: Weź okulary zerówki, owiń szkła folią spożywczą, załóż na głowę i zacznij wykonywać normalne czynności. Myślę, że będzie to w jakiś sposób odpowiadało mojemu spojrzeniu na rzeczywistość (śmiech). Ale muszę w tym miejscu koniecznie zaznaczyć, że gdyby nie moi rodzice, prawdopodobnie byłbym niewidomy. Na początku lat 80. nikła była w Polsce świadomość, że wzrok jest trochę jak mięśnie, że można go trenować. Rodzice, pewnie nawet bezwiednie, przymuszali mnie do różnych ćwiczeń, i to im zawdzięczam, że teraz – słabo, bo słabo – ale jednak Cię widzę.

 

A osoby z Twojego środowiska, Twoi biegający koledzy i koleżanki, z jakimi zaburzeniami widzenia muszą się mierzyć?

 

Chyba ze wszystkimi, jakie istnieją. Są wśród nich osoby niewidome, czyli ze ślepotą wrodzoną lub nabytą przed piątymi urodzinami, i osoby ociemniałe, czyli takie, które straciły wzrok później. Są osoby słabowidzące, odróżniające właściwie tylko dzień od nocy i zarysy dużych przedmiotów. Ślepota bywa powiązana z uszkodzeniami neurologicznymi i urazami mózgu, zatem spotkamy również osoby z dodatkowym kalectwem czy upośledzeniem umysłowym. Wad wzroku jest kilka, ale chorób oczu – z czego nie każdy być może zdaje sobie sprawę – jest mnóstwo i każda przekłada się na inne trudności i postrzeganie świata. Jest widzenie lunetowe, jakby patrzyło się przez zrolowaną gazetę. Jest ślepota zmierzchowa, potocznie nazywana „kurzą ślepotą”, czemu stanowczo sprzeciwiają się wszyscy okuliści i optometryści, czyli bardzo słabe widzenie po zmierzchu. Są plamy na siatkówce, jakby ponaklejane na siatkówce ciemne punkciki. Osoby z tą dysfunkcją uczą się patrzeć innymi częściami oka, tak aby ominąć te plamy. Kiedy więc widzimy, że ktoś w czasie rozmowy czy biegu ustawia głowę pod nienaturalnym kątem i jakby krzywo na nas patrzy (śmiech), to powodem wcale nie musi być jakaś jego niechęć do nas, ale właśnie ta przypadłość.

 

Czas na pytanie bardzo sztampowe, ale nie mogę go nie zadać: Jak zaczęła się Twoja przygoda z bieganiem?

 

Moja historia jest klasyczna – po prostu chciałem schudnąć. Aktywność fizyczna towarzyszyła mi niemalże od zawsze, ale moje gabaryty długo predysponowały mnie raczej do pchnięcia kulą niż biegania. Kiedy po studiach rzuciłem palenie, na przestrzeni roku czy dwóch zbędnych kilogramów pojawiło się jeszcze więcej. Aż w końcu, jakieś 17 lat temu, powiedziałem dość.

 

Liczyłem trochę, że było to jakoś powiązane z Twoją wadą wzroku, że – nie wiem – był to dla Ciebie sposób na udowodnienie czegoś sobie i innym?

 

Widzisz, popełniasz błąd myślowy, który jest dość typowy dla zupełnie zdrowych: jakby osoby z niepełnosprawnością należały do trochę innej kategorii ludzi. Zbyt często zakłada się, że życie niepełnosprawnych całkowicie kręci wokół jakiegoś schorzenia. Jasne, to jest duży temat i musimy się z nim mierzyć na co dzień, ale to nie oznacza, że wszystkie inne potrzeby i pragnienia nas nie dotyczą. Kiedy zaczynałem biegać, w ogóle nie myślałem o tym, że istnieje coś takiego jak bieganie osób z wadą wzroku, że gdzieś się zrzeszają, maja swoje biegi czy nawet mistrzostwa. To przyszło dopiero później.

 

No dobrze, ale w końcu się dowiedziałeś i zacząłeś się w to angażować. Jak wygląda działalność Polskiego Stowarzyszenia Biegaczy Niewidomych i Słabowidzących Paraolimpijczyk?

 

Sport osób niepełnosprawnych, tak samo z resztą jak osób pełnosprawnych, dzieli się z grubsza na kwalifikowany i amatorski. My zajmujemy się tym drugim. Chcemy upowszechniać aktywność fizyczną wśród niewidomych i słabowidzących. Osoby z wadą wzroku często ograniczają różne bariery – nie tylko te społeczne, ale także wewnętrzne. Rodzice niewidomych i słabowidzących dzieci nie zawsze dobrze pojmują troskę o bezpieczeństwo swoich pociech. „Stój, uważaj, powoli, bo coś Ci się stanie”. Dzieciństwo przesiąknięte takimi komentarzami, ciągłym zniechęcaniem do przełamywania własnych ograniczeń, rodzi lęk i bierność. Staramy się burzyć te mury, uzmysławiać, że ograniczenia nie tkwią w naszych oczach, ale zupełnie gdzie indziej. Popularyzujemy, pokazujemy, pomagamy. Nie ma co ukrywać, że przeszkody często mają też charakter materialny. W moim pierwszym zagranicznym maratonie, w Barcelonie, wystartowałem, bo udało mi się – jako słabowidzącemu – uzyskać zwolnienie z opłaty startowej. Środowisko biegaczy z wadami wzroku to naprawdę znakomity klimat. Nie spinamy się, po prostu staramy się robić coś dobrego. Strasznie bawi mnie konsternacja innych, gdy usłyszą z naszych ust coś w stylu; „Jak biegniesz, ślepaku”. A my po prostu czasem tak do siebie mówimy.

 

Myślę, że to dobry moment, aby zapytać Cię o Twoją pracę, bo na co dzień pracujesz w internacie szkoły dla niewidomych i słabowidzących dzieci. Czy Twoi wychowankowie garną się do uprawiania sportu?

 

Wierzę głęboko, że sport jest najlepszą formą rehabilitacji i aktywizacji społecznej osób niepełnosprawnych. Ale szczerze i z przykrością muszę powiedzieć, że dzieciaki nie lubią się pocić. Tak samo jak ich pełnosprawni koledzy wolą spędzać wolny czas inaczej. A gdy dołoży się do tego to, o czym mówiłem wcześniej – podejście rodziców, ale też części nauczycieli i wychowawców – to otrzymamy raczej kiepski grunt do zakrzewienia sportowej pasji. Gdy zaczynałem pracę, miałem trochę takie idealistyczne wyobrażenie, że mój przykład jakoś dzieci i młodzież zainspiruje. Nie do końca tak się stało i odbieram to jako pewnego rodzaju porażkę. Ale jako sportowiec wiem, że porażki to dobre lekcje, i nie tracę nadziei. Może to musi przyjść z czasem, może za parę lat docenią ruch bardziej.

 

Podczas paraolimpiady można zobaczyć kilka niezwykłych sportów stworzonych specjalnie dla niewidomych i słabowidzących. Czy na lekcjach WF-u w Waszej szkole pojawia się któryś z nich?

 

Tak, mamy u siebie kilka dyscyplin, które są dyscyplinami paraolimpijskimi. Najsłynniejszy jest chybna Goalball, jedyna gra drużynowa dla niewidomych. Na boisku wielkości sali gimnastycznej, z niskimi bramami na całą szerokość pola, rywalizują ze sobą dwa trzyosobowe zespoły. Chodzi o to, aby wyturlać specjalną piłę z dzwoneczkami do bramki przeciwnika. Inna fajna gra to Showdown, czasami nazywana tenisem stołowym dla niewidomych, chociaż więcej wspólnego ma z cymbergajem. Mamy tu otoczony bandami stół, drewniane rakietki i małą piłeczkę, oczywiście też z dzwoneczkami, którą trzeba wbić do przeciwnej bramki. Polecam spróbować, bo w dyscypliny te może grać każdy. Szanse niewidomych, słabowidzących i pełnosprawnych wyrównywane są przez zakładanie nieprzejrzystych gogli.

 

A jak wyglądają inne aspekty życia i edukacji niewidomych i słabowidzących dzieci? Jak wiele się zmieniło od czasu, kiedy sam uczęszczałeś do szkoły.

 

Zmieniło się bardzo wiele. Żeby nie zanudzać, podam jeden przykład. Książki pisane brajlem wydają się czymś trochę romantycznym. Przesuwanie palcami po tekście wygląda pięknie na filmach. Ale mało kto zdaje sobie sprawę z ich objętości. Pismo punktowe wymaga bardzo grubego papieru, coś jak brystol. Sprawia to, że 500-stronnicowy podręcznik zajmuje jakieś poł pokoju! Audiobooki i różne programy komputerowe zrewolucjonizowały edukację niewidomych. Zawsze powtarzam, i mówię to głośno moim dzieciakom, że nie ma teraz miejsca na wymówki – jeśli tylko ktoś chce zdobywać wiedzę, rozwijać się i pracować, to może to robić. Mamy jakieś ograniczenie i trzeba zdawać sobie z nich sprawę, ale jesteśmy w stanie robić teraz całe mnóstwo fantastycznych rzeczy.

 

Wróćmy do biegania. Czy treningi i starty w zawodach osób niewidomych i słabowidzących różnią się jakoś od aktywności zdrowych osób?

 

Zacznijmy od treningów. I tutaj wielką pomoc przynosi nam technologia. Elektryczne bieżnie, znacznie szerzej dostępne niż kiedyś, to ogromne ułatwienie dla niewidomych biegaczy. Niemal kompletny trening biegowy można zrobić w domu lub w fitness klubie – bez strachu, bez niczyjej pomocy. Ale tak dawniej, jak i teraz niewidomi wciąż radzą sobie również na inne sposoby. Ich pomysłowość i zaradność bywają imponujące. Mam znajomego, który stracił wzrok w wieku 50 lat, i właśnie w bieganiu znalazł drogę do poradzenia sobie z tym dramatem. Zbyszek, bo tak mu na imię, trenował na stadionie lekkoatletycznym w swojej rodzinnej miejscowości, jakiejś małej mieścinie. Wykorzystywał taki niski płotek, który oddziela bieżnie od trybun. Kupił sobie rękawicę baseballową, kładł rękę na tym ogrodzeniu i kręcił okrążenia.

 

Nieźle…

 

Super, aż zrobili tam jakiś remont czy coś, o którym nie wiedział, i biegł sobie, biegł, aż ten płotek mu się skończył i runął jak długi (śmiech). Ale historia kończy się dobrze, bo specjalnie dla niego wybudowano później dodatkową barierkę. Ciekawe rozwiązanie to również pomaganie sobie radiem. Inny mój kolega wychodzi sobie z radyjkiem na pole czy jakąś łąkę, puszcza muzykę i w ten sposób orientuje się w przestrzeni i odległości. Pasja do biegania zamienia niemożliwe w możliwe. Znam nawet taki przypadek, że niewidomy chłopak, nie widząc innych możliwości treningu, przywiązywał gumę do kaloryfera, przekładał ją sobie przez pas i z takim dodatkowym oporem biegał w miejscu. Jeśli chodzi o zawody, to niewidomi biegają na tzw. lince, wraz z przewodnikiem. Słabowidzący mogą startować i startują samodzielnie, ale na niektórych imprezach przewodnik jest im przydzielany obligatoryjnie. Brakuje mi słów, by wyrazić podziękowania dla osób, które biegają jako przewodnicy. Liczba startów w sezonie jest ograniczona do kilku maratonów. Ci ludzie poświęcają własny kalendarz i plan treningowy dla innych – to jest niesamowite.

 

Mówiłeś, że dystansu Ci nie brakuje. Ile razy pomyliłeś drogę na trasie zawodów?

 

Owszem, czasami gubimy się na trasie, lądujemy w różnych dziwnych miejscach lub zderzamy się z barierkami. I co z tego? Nim powiem o sobie, wyciągnę historię kolejnego mojego kolegi (mam nadzieję, że się na mnie nie poobrażają). Chłopak biegł w jakimś lokalnym, niewielkim biegu, ale szło mu wyśmienicie, trzymał się okolic podium. Ale nie widział za wiele i orientował się na trasie po jakichś dużych obiektach. Mignął mu samochód strażacki, więc pomyślał, że tamtędy prowadzi trasa. I tak po kilku minutach wybiegł na jakieś pole, skąd zaczęli go przepędzać rolnicy. Nie wiem, czy to jest śmieszne (śmiech), ale usprawiedliwię się tym, że i tu wszystko się miło skończyło, bo ufundowano mu nagrodę specjalną. Sam podczas biegu nie zabłądziłem chyba nigdy, ale zdarzyło mi się to w wodzie, podczas triathlonu. Płynąłem w ładnym, równym tempie, aż w pewnym momencie poczułem dość mocny zapach paliwa. Pomyślałem, że to motorówka organizatorów… Okazało się, że znacznie oddaliłem się od trasy i pływam po basenie portowym.

 

Wspomniałeś o tym, jak technologia zmienia życie osób niewidomych i słabowidzących. Czy dotyczy to również startów w zawodach?

 

Tak, zdecydowanie. Powiem w ten sposób: wiele nowinek stworzonych z myślą o pełnosprawnych sportowcach osobom niewidomym lub słabowidzącym pomaga w dwójnasób. Weźmy np. zegarki Garmin. To był pierwszy zegarek biegowy z wibracją, co pozwalało nam kontrolować dystans bez konieczności patrzenia na tarczę. Dodatkowo cyfry na wyświetlaczu można powiększyć do tak dużego rozmiaru, że osoby widzące tak jak ja lub jeszcze słabiej są w stanie je odczytać. Niepełnosprawni triatloniści coraz częściej wykorzystują GPS. Są takie specjalne słuchawki, które można schować pod czepkiem i z których słucha się komunikatów o swojej lokalizacji.

 

Na zakończenie musi pojawić się temat Biegnij Warszawo, bo to z tej okazji rozmawiamy. Co dla Ciebie znaczy ten bieg?

 

Startowałem w Biegnij Warszawo wielokrotnie. Druga bodajże edycja tego biegu, jeszcze pod nazwą Run Warsaw i na dystansie 5 kilometrów, była moim pierwszym poważnym startem w biegu ulicznym. Miałem za sobą przetarcie na małych zawodach w Łodzi, gdzie dobiegłem przedostatni, i to chyba tylko dlatego, że ktoś zrezygnował czy zgubił się na trasie. Byłem trochę podłamany i nie wiedziałem, po co w ogóle ja to sobie robię. Ale Biegnij Warszawo dało mi mega pozytywnego kopa. Zawsze mają koszulki w jakimś mocnym kolorze, w których biegną niemal wszyscy uczestnicy. Wtedy były to koszuli żółte. Pamiętam, że trasa przebiegała koło siedziby radiowej trójki, Myśliwiecką. Duża grupa przede mną wbiegła w taki spadek, siodełko, jak mówią biegacze, i nagle miałem przed sobą coś jakoby żółte, falujące morze. Z moją wadą wzroku wszystko wygląda trochę jak impresjonistyczny obraz, ale tamten widok był szczególny. To było zwyczajnie piękne, a ja poczułem się szczęśliwy. Tamta żółta koszulka długo była moim amuletem.

 

A z perspektywy doświadczonego już biegacza jak oceniasz tę imprezę?

 

Bardzo, bardzo pozytywnie. Fantastycznie kibice, cudowni wolontariusze. Wszędzie, gdzie biegałem, spotykałem się profesjonalną organizacją i życzliwym podejściem, ale Biegnij Warszawo ma w sobie coś jeszcze… Wiesz, na dużych imprezach czasami jest się po prostu numerem startowym. W Warszawie jest inaczej – tutaj wszyscy są jak jedna wielka rodzina. Dlatego kiedy moja żona zaczęła trochę biegać, zabrałem ją właśnie tam.