Re.: Jak osłodzić życie… pszczołom? Wywiad z twórcami marki Pasieki Rodziny Sadowskich

 

Czy wiecie, że pszczoły zapylają aż 70% gatunków roślin, które zapewniają nam 90% pożywienia! Współcześnie jednak - prawdopodobnie głównie w następstwie działalności człowieka - nasi mali, pracowici przyjaciele narażeni są na wiele niebezpieczeństw. Dlaczego trzeba chronić pszczoły? Jak to robić? O tym opowiadają założyciele Pasieki Rodziny Sadowskich.

 

Albert Einstein podobno powiedział kiedyś, że „gdy wyginą pszczoły, ludzkości zostaną 4 lata życia”. Niezależnie od tego, czy cytat ten jest prawdziwy, czy zmyślony (opinie są podzielone), wyjaśnijcie, proszę, co by było, gdyby nagle zabrakło pszczół?

 

Anna Osiecka: Często w naszych działaniach nawiązujemy do tego słynnego cytatu. Ale też nie mamy pewności, czy słowa te są prawdziwe, dlatego zawsze dodajemy: „jak rzekomo powiedział Einstein”.

 

Arkadiusz Sadowski: Jeżeli ziściłoby się to, co podobno powiedział Einstein, na pewno nie zdarzyłoby się nic dobrego. Pszczoły odpowiadają za zapylenie większości roślin na świecie. A żywność pochodzenia roślinnego uważana jest za przyszłość - ludzkość zmuszona jest powoli odchodzić od diety mocno bazującej na mięsie i w siłę będą rosły głównie nurty warzywno-owocowe. Pszczoły – zapylając większość roślin: owoców, warzyw, roślin olejowych, z których uzyskujemy olej słonecznikowy czy rzepakowy - sprawiają, że plony są o kilkadziesiąt procent większe. Słyszymy obecnie w mediach, że już jesienią świat, szczególnie w krajach Trzeciego Świata, może dotknąć poważny kryzys żywieniowy. Gdyby nałożyła się na to nagła „nieobecność” pszczół i innych owadów pszczołowatych i nie doszłoby do naturalnego zapylania, plony byłby mniejsze o dodatkowe 30-40 procent.

 

Anna Osiecka: Oprócz kryzysu żywieniowego prawdopodobnie doświadczylibyśmy również kryzysu odzieżowego. Pszczoły zapylają bowiem także bawełnę, na której „świat odzieżowy” stoi.

 

O zjawisku masowego wymierania pszczół jest głośno od kilku dekad. Jakie są jego przyczyny?

 

Arkadiusz Sadowski: Podzieliłbym to zagadnienie na dwie gałęzie. Pszczoła jest pszczołą, ale mamy zarówno pszczoły dzikie, żyjące samodzielnie, niezależnie od człowieka, jak i pszczoły dzikie, ale od nas uzależnione. Celowo dwukrotnie używam określenia „dzika”, bo pszczoła to nie jest krowa czy pies i nie może być udomowiona. Pszczoły w ulach nadal pozostają dzikie, ale po prostu mają zapewnione odpowiednie warunki do bytu. Jeden z tych nurtów, jeśli można tak powiedzieć, czyli pszczoła całkowicie dzika, praktycznie już zaginął. Obecnie pszczoła nie jest w stanie przetrwać więcej niż sezon czy dwa bez opieki pszczelarza. Czynników, dlaczego tak się dzieje, jest wiele, tak zbadanych, jak i nie. Na pewno powodem jest stosowanie pestycydów na polach uprawnych oraz problem monokultur. Przykładowo: Polska jest krajem rzepaku. Rzepak świetnie nektauruje, daje bardzo dużo miodu, ale kwitnie przez trzy tygodnie w roku. Jeśli mamy kilkaset hektarów rzepaku i pośrodku tego stoi sobie ul, to pszczoły mają trzy tygodnie prawdziwego Eldorado, ale potem przychodzi ogromna posucha. A w okolicy nie ma nic innego… Dawniej, nawet jeżeli były ogromne połacie jakiejś konkretnej rośliny uprawianej przez człowieka, to w jej obrębie występowały różne chwasty i chwaściki, bławatki czy chaberki, które pozwalały pszczołom przetrwać. Teraz, dzięki doskonałym środkom ochrony, takie rośliny zakwitną tylko gdzieś przy rowie melioracyjnym, tam, gdzie nie sięgnie oprysk. Dochodzi do tego warroza, czyli pasożyt, który nie wiadomo skąd pojawiał się w Chinach w latach 60/70. Przypomina on trochę wszę lub kleszcza, który przyczepia się do pszczoły. Warroza jest niesłychanie inwazyjna i bez ludzkiego leczenia pszczoła sobie z nią nie poradzi. Pszczoła żyjąca całkowicie samodzielnie wymiera, a można nawet powiedzieć, że już wymarła. Jednak pod opieką dobrych, doświadczonych pszczelarzy, którzy wiedzą, jak postępować, jak leczyć itp., pszczoły radzą sobie dobrze.

 

Jak - jako Pasieki Rodziny Sadowskich - przyczyniacie się do ochrony pszczół?

 

Anna Osiecka: Przede wszystkim mamy pod opieką najwięcej pszczół w Polsce. Tworzymy największe gospodarstwo pasieczne w kraju i to jest clue tego, co robimy. Nie jest tak, że tworzymy biznes, a oprócz tego robimy jakieś inne rzeczy; nie wiem, oddajemy 1% na pomagającą środowisku fundację czy umożliwiamy klientom za symboliczną złotówkę zmniejszenie swojego śladu węglowego podczas zamówienia… Nie, nasz biznes sam w sobie służy pszczołom: im więcej sprzedajemy miodu, tym mamy szersze możliwości, by powiększać nasze pasieki.

 

Arkadiusz Sadowski: Szczególnie istotne w samym pszczelarstwie jest to, że pszczoły dają swojemu pszczelarzowi mniej więcej 10-15% tego, co wnoszą do przyrody. Głównie dla rolników, którzy mają dużo większe plony, ale także w kontekście dziko rosnących roślin. Bo przecież każdemu jest miło, kiedy przechodzi pod piękną lipą czy akacją albo przechadza się po bujnie okwieconym ogrodzie. Po pierwsze i najważniejsze - budujemy ekosystem. Ale poza tym realizujemy także mnóstwo innych działań.

 

 

Anna Osiecka: Uważamy, że kluczowe i obowiązkowe dla nas jest edukowanie ludzi, dlaczego warto dbać o pszczoły. Głęboko wierzymy, że jeśli ludzie będą wiedzieli „po co i jak”, po prostu będą to robić. Z rozmów z rolnikami wiemy, że oni zazwyczaj nie mają złej woli: stosują pestycydy, „bo tak trzeba… bo sięgał po nie mój ojciec lub nawet dziadek, gdy tylko się pojawiły”. Wystarczy powiedzieć im: „słuchajcie, róbcie opryski po zachodzie słońca, kiedy pszczoły nie są tak aktywne i wasze działania mniej im zaszkodzą”.

 

Arkadiusz Sadowski: W social mediach obserwuje nas ponad 200 000 osób, mamy kilkaset tysięcy stałych klientów. Powoduje to, że z ważnymi informacjami możemy docierać do naprawdę szerokiego grona odbiorców. Pokazujemy, jak warto się zachowywać, co warto doceniać. Mamy też wypracowany już zwyczaj dodawania do zamówień nasion roślin miododajnych.

 

 

Anna Osiecka: Tak, to jest nasza wieloletnia akcja, która spotyka się z bardzo pozytywnym odbiorem. W sezonie, kiedy warto wysiewać łąki kwietnie, czyli od kwietnia, do każdego zamówienia dodajemy saszetkę nasion roślin miododajnych, łącznie z instrukcja, co i jak trzeba zrobić. Rośliny można zasiać w swoim ogrodzie, ale taż w doniczkach na balkonie.

 

Arkadiusz Sadowski: To oczywiście nie jest ilość pozwalająca na zasianie kilku hektarów. Ale umożliwiająca każdemu dorzucenie swojej małej cegiełki do ochrony pszczół.

 

Anna Osiecka: Co roku udoskonalamy tę mieszankę. Dobieramy rośliny tak, aby były jak najbardziej miododajne, ale miały też różny okres kwitnienia. Żeby nie dochodziło do sytuacji, że łączka pięknie nam rozkwitnie, ale po dwóch tygodniach zapylacze nie będą już miały na niej nic do roboty, tak, jak jest to z rzepakiem, o którym opowiadał Arek. Oprócz wymiaru praktycznego to także ma walory edukacyjne. Często stanowi to przyczynek do wartościowych dyskusji. Odbiorcy zaczynają nas pytać, jak to z tymi pszczołami jest…

 

Arkadiusz Sadowski: Liczmy, że dzięki takim akcjom ludzie już zawsze chętniej będą wybierali rośliny miododajne, nawet podczas zakupów w markecie, a nie na przykład tak popularne pelargonie.

 

Anna Osiecka: Przekazujemy również tak podstawowe komunikaty jak to, że pszczół nie można zabijać, jak się zachować, gdy pszczoła wleci nam do domu lub nas użądli, jak odróżnić pszczołę od osy… Niekiedy ludzie sami zwracają się do nas z podobnymi zapytaniami. Zdarza się, że ktoś przesyła zdjęcie pszczoły, która wpadła do mieszkania i nie chce wylecieć, i pyta, co ma teraz z nią zrobić. Staramy się zawsze odpowiadać na takie wiadomość; instruujemy, tłumaczymy.

 

Arkadiusz Sadowski: Pomagamy i pszczołom, i ludziom, bo te tematy zawsze łączą się ze sobą. Teraz nie wyobrażamy sobie na przykład, by nie wspierać uchodźców z Ukrainy. Łącznie na ich rzecz, tylko w dwóch ostatnich miesiącach, przekazaliśmy ponad 100 000 złotych.

 

Czy tego typu działania są typowe dla Waszej branży? Czy czujecie, że robicie na tym polu coś szczególnego?

 

Arkadiusz Sadowski: Liderzy – a jakby nie patrzeć, nimi jesteśmy – mają swoje obowiązki, muszą być o krok przed innymi. Nie jesteśmy pszczelarzami z dziada pradziada. Wywodzimy się z marketingu, dlatego jako założyciele mieliśmy mocne kompetencje sprzedażowe. Jako pierwsi stworzyliśmy więc silną markę o jasno sprecyzowanym przekazie. Na początku takie działania i komunikacja pojawiały się tylko u nas. Obecnie wiele firm postępuje podobnie, trochę nas kopiuje. Ale to jest normalne i w ogólnym rozrachunku dobrze, że tak się dzieje.

 

Anna Osiecka: Pamiętajmy, że rynek pszczelarski jest bardzo zróżnicowany. Rozmawiamy tu zarówno o nas - liderach branży, opiekunach największej liczby pszczół w Polsce - jak i o pszczelarzach, którzy mają po 3-4 ule i raz na jakiś czas mogą zaprezentować rodzinie i przyjaciołom słoik miodu.

 

Skąd zatem u Was zainteresowanie pszczołami? Jak zaczęła się Wasza przygoda z pszczelarstwem oraz sprzedażą miodu?

 

Arkadiusz Sadowski: Jestem urodzonym mieszczuchem, który długo w ogóle nie miał pojęcia o tym, co dzieje się na wsi. O pszczołach wiedziałem tylko tyle, że miód jest słodki (śmiech). Aż podczas najdłuższych w życiu wakacji, czyli między maturą a studiami, kiedy chciałem zarobić na jakiś fajny wyjazd, znalazłem pracę u ojca mojej ówczesnej dziewczyny - a tak się składało, że był on i (jest do dziś) dużym lokalnym pszczelarzem. Pomagałem mu przez trzy czy cztery miesiące, a wszystko, co w tym czasie zarobiłem, zamiast na podróż marzeń, przeznaczyłem na zakup pierwszych uli. Tak bardzo zakochałem się w tych owadach. Miłość do tamtej dziewczyny nie przetrwała, ale do pszczół tak (śmiech).

 

Wiele marek, z którymi mamy przyjemność rozmawiać, podkreśla, że chcąc robić coś dobrego dla Ziemi, trzeba myśleć przede wszystkim o biznesie jako takim. Innymi słowy: nawet najpiękniejsze proekologiczne inicjatywy spłoną na panewce, jeśli w ślad za nimi nie będzie szedł po prostu określony, jasno skalkulowany dochód. Czy zgadzacie się z takim podejściem? A jeśli tak, jak udaje Wam się połączyć oba te bieguny?

 

Arkadiusz Sadowski: W pełni zgadzam się z takim podejściem. Idealizm jest wspaniałą cechą, jednak tylko dla bogato urodzonych. Jeżeli chcemy robić coś na poważnie, musimy zbudować skalę. Przykładowo: wspomniałem, że na pomoc dla Ukrainy przekazaliśmy 100 000 złotych; kiedy zakładałem swoje pierwsze ule, wszystkie pieniądze, jakimi dysponowałem, to było coś około 5 000 złotych. Gdybym wtedy przeznaczył tę kwotę na jakiś ważny prospołeczny lub proekologiczny cel, nigdy nie udałoby mi się stworzyć czegoś, co tak środowisku, jak i ludziom może pomagać w nieporównywalnie większy sposób. W biznesie bardzo istotne jest to, żeby zachować serce, ale nie tylko nim się kierować. Żeby robić coś dobrego, trzeba mieć z czego to robić. Samymi chęciami nic się nie zdziała.

 

Anna Osiecka: Na szczęście jesteśmy w tej uprzywilejowanej sytuacji, że nasz biznes jeden do jednego przekłada się na ekologiczne działania. Gdybyśmy nawet nie robili niczego dodatkowego, już pomagamy więcej niż większość firm.

 

Arkadiusz Sadowski: Ale czujemy potrzebę, żeby się dzielić.

 

Jak zatem stworzyć dobrze prosperującą pasiekę i sklep z miodami?

 

Arkadiusz Sadowski: Zaczyna się to tak, że pod swoim mieszkaniem ma się garaż, gdzie zamiast trzymać samochód, pakuje się paczki z miodami. Kupuje się szablon za niecałe 200 złotych. Cieszy się z tego, że ma się dziś aż trzy zmówienia do zrealizowania… I tak z dnia na dzień robi się coraz więcej i więcej. Jestem zwolennikiem wzrostu organicznego. Wiem, że gdybym dostał od kogoś kilka milionów i mógł od razu znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem obecnie, na 99% wszystko bym zepsuł. Niezwykle cenne jest gromadzenia doświadczenia. Miałem możliwość robienia wszystkiego. Byłem pszczelarzem, rozlewałem miód do słoików, pakowałem zamówienia, budowałem marketing, optymalizowałem stronę internetową… Dziś dla każdego z tych obszarów mamy osobny dział, zatrudniający przynajmniej po kilkanaście osób. Łącznie zatrudniamy przecież 105 pracowników. Ale trzeba się uczyć z dnia na dzień, polepszać to, co działa, i eliminować to, co zawodzi. Później przychodzi taki moment, że można już delikatnie współpracować z Panią Anią, następnie zatrudnić ją jako specjalistę ds. marketingu, a dalej mianować kierownikiem…

 

Anna Osiecka: (Śmiech).

 

Przeglądając Wasze kanały marketingowe, można dojść do wniosku, że jesteście bardziej brandem lifestylowym niż spożywczym. Od razu rzuca się w oczy spójna, bardzo atrakcyjna komunikacja wizualna, świetnie przemyślany content…

 

Anna Osiecka: Wspaniale, że to zauważasz. To na pewno jest coś, na czym udało nam się „wyskoczyć”.

 

Arkadiusz Sadowski: Tak, wszystkim nowym osobom, które z nami współpracują, mówimy, że konkurencją dla nas nie są już inni pszczelarze, ale najbardziej pociągające, najbardziej trendowe marki z różnych obszarów.

 

 

Anna Osiecka: Oczywiście nadal głównie robimy i sprzedajemy miód, to jest core naszej działalności. Ale oferujemy też coś więcej - sposób życia. Naszymi klientkami, bo to jednak głównie są kobiety, są osoby dbające o dom i zdrowie domowników, a w szczególności dzieci. Osoby, które chcą, żeby było smacznie i zdrowo, ale też ładnie. Nasi odbiorcy chcą trzymać na półce i stawiać na stole estetyczny produkt, a nie lepiący się słoik z odłażącą etykietą. Nasza identyfikacja wizualna - zarówno jeśli chodzi o zdobiące kuchnie opakowania produktowe, jak i stronę i social media - to efekt pracy doskonałych graficzek i ilustratorek. Przykładamy do tego wielką wagę, bo wiemy, że to jest dla naszych klientów ważne. Konkurencja naśladuje nas i w tym aspekcie, ale cóż, tak to już jest.

 

Arkadiusz Sadowski: Naśladownictwo to największa forma pochwały, także dziękujemy wszystkim producentom za tyle pochlebnych opinii (śmiech). A skoro Ania wspomniała o graficzkach, muszę wymienić tu Iwonę Jasińską, z którą byliśmy związani w pierwszych latach działalności i która stworzyła naszą pierwszą identyfikację. Teraz współpracujemy już, na stałe bądź agencyjnie, z trzema osobami. Także dlatego, że dywersyfikujemy nasz asortyment. Mamy np. markę Miodziś, stworzoną typowo dla dzieci i odróżniającą się od Pasieki Rodziny Sadowskich. Wszędzie zachowujemy jednak tę samą wrażliwość. Przy pomocy Miodzisia, na przykład przez miłe kolorowanki albo zmywalne tatuaże, wzbudzamy w najmłodszych sympatię do zdrowego odżywiania i pszczół.

 

Anna Osiecka: Pokazujemy rodzicom, że dziecku warto zrobić na śniadanie kanapkę z miodem zamiast z jakimś popularnym, kolorowym kremem. Będzie ona tak samo smaczna, a nieporównywalnie zdrowsza, bo do prawdziwego wielokwiatowego miodu dodaliśmy prawdziwe kakao i orzechy.

 

A na zakończenie więc: Dlaczego w ogóle warto jeść miód?

 

Arkadiusz Sadowski: Są dwa główne powody. Po pierwsze, jest przepyszny, przepiękny i przezdrowy, przynajmniej nasz (śmiech). A po drugie, jest super ekologiczny. Jego produkcja świetnie oddziałuje na świat roślin i zwierząt.

 

Anna Osiecka: W dodatku powstaje w Polsce, więc ma znacznie mniejszy ślad węglowy.

 

Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

Anna i Arkadiusz: Dziękujemy.

Komentarze
Nowy w branży II
‎21-06-2022 16:00

Super firma - połączenie tradycji z nowoczesnością.  

Ela_1967
Nowy w branży II
Nowy w branży II icon
1
0
21-06-2022