Czy można zbudować biznes na czymś tak nietrwałym jak bańki mydlane? Czy jest sens wymyślać rower na nowo? Czy można zarabiać pieniądze oferując produkt dla kogoś, kto nie potrafi jeszcze wymówić swoich pierwszych słów? Odpowiedź na wszystkie przytoczone pytania, jest twierdząca. Tak – można odnieść sukces i zarabiać pieniądze na oryginalnych pomysłach. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydają się one nazbyt śmiałe czy niszowe. Dowodów na potwierdzenie tej tezy jest mnóstwo, my przytoczymy tylko trzy najciekawsze.
Rok 2012. Do jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w Anglii, University College London, przyjeżdża Marcin Piątkowski, młody student z Podkarpacia. 4 lata później, jego firma - JAM Vehicles, zatrudnia już 30 pracowników w Polsce i Londynie. Do połowy 2016 roku liczba ta ma się podwoić, podobnie jak produkcja tworzonego u nas w kraju roweru JIVR. Ten składany, elektryczny, bezłańcuchowy jednoślad to pomysł Marcina. W jego finansowanie i projektowanie potrafił zaangażować specjalistów z takich firm jak Tesla, Bentley i Pepsico. Całkiem nieźle, jak na istniejącą 4 lata firmę, prawda?
Sam pomysł na tego typu pojazd pojawił się podczas tworzenia pracy magisterskiej naszego bohatera. Zadaniem Marcina było znalezienie problemu wartego rozwiązania w sposób technologicznie zaawansowany. Utrudnieniem okazały się londyńskie korki, a receptą rower. Łatwy do przechowywania, elektryczny, bezawaryjny, a przy tym atrakcyjny wizualnie. Z założenia miał to być produkt nie dla aktywnych rowerzystów, a dla ludzi, którzy do tej pory nie brali takiego środka komunikacji pod uwagę. Efekt? Kilka tysięcy zamówień z całego świata, nad którymi pracuje już fabryka w Mielcu.
Nie ma w moim słowniku słów „nie da się”
Jak sprowadzić do startupu Cristiano Carluttiego, byłego wiceprezesa Tesla Motors, i sprawić, by zainwestował w młodą firmę z niedoświadczonym prezesem? Marcin postawił na rozwiązanie najprostsze z możliwych:
- Znalazłem w internecie numer telefonu do jego sekretarki , zadzwoniłem i umówiłem się z nim na kawę, na 15 minut, a Cristiano przyszedł. Wiedziałem, że on nie zainwestuje od razu, widziałem, że patrzy na mnie jak na osobę niewiarygodną. Poprosiłem go więc, żeby spotkał się ze mną jeszcze raz na godzinę, na kawę w Londynie – ja stawiam. Powiedziałem po prostu: „mów co mam robić przez kolejny miesiąc” i w zasadzie wykonywałem zadania domowe, które mi zlecał. To trwało 6 miesięcy i po tym czasie Cristiano powiedział „Wiesz co? Lubię Cię – zainwestuję”- mówi Marcin Piątkowski. Dzięki swojej strategii Marcin zaangażował do pracy jeszcze m.in. Fionę McAnena , byłą wiceprezes PepsiCo ds. marketingu i innowacji oraz Jamesa Harnessa, który pracuje jako projektant dla Bentley Motors. Dlaczego akurat te osoby? - Zadaję sobie pytanie – które z produktów na świecie wyglądają tak, jak ja chcę żeby mój produkt wyglądał. Po prostu szukam osób, które zaprojektowały te produkty i proszę je o zaprojektowanie mojego urządzenia. Jak widać często warto zaryzykować i wykazać się pewną dozą bezczelności. Szczególnie jeśli chodzi o własny biznes i marzenia. To banalnie proste - twierdzi Marcin. - Jestem uparty jak osioł i nigdy nie daję sobie powiedzieć „nie”. Nie ma w moim słowniku słów „nie da się”- dodaje.
Podejście to sprawdza się w każdym momencie prowadzenia firmy. Różnego rodzaju większe problemy i wyzwania pojawiają się w JAM Vehicles, średnio raz na rok. Jedną z trudniejszych barier do pokonania, było zaprojektowanie JIVR od strony inżynieryjnej. Pomocy Marcinowi odmówiły takie firmy jak McLaren, Lotus, Boeing, Lockheed Martin. Ich przedstawiciele twierdzili, że zaprojektowanie tego roweru się nie uda, że nie będzie on działał, a jeśli będzie, to będzie drogi i nikt go nie kupi. Pomoc przyszła z … Podkarpacia. Tam okazało się, że dla partnerów Marcina nie ma rzeczy niemożliwych. W porównaniu do producentów zagranicznych, Polacy mają takie podejście, że nie ma rzeczy niemożliwych. Po prostu trzeba usiąść, pomyśleć i się zastanowić.
Nie ma rzeczy niemożliwych
Brzmi to banalnie, ale Marcin Piątkowski jest najlepszym dowodem na wiarygodność i ponadczasowość tych słów: To jest wiadomość dla tych, którzy pracują z pasji nad startupem: nie ma rzeczy niemożliwych, trzeba po prostu skupić się, zaprzeć się bardzo mocno i przeć do przodu. Jak się robi coś, co się lubi, to po prostu to przejdzie – nie ma innej możliwości. Nawet, jeśli jest się młodym, niezbyt bogatym studentem z Polski w wielkim Londynie i chce się stworzyć piękny, nowatorski produkt – nie ma rzeczy niemożliwych!
Kolka niemowlęca to dla wielu świeżo upieczonych rodziców nie tylko problemy z wysypianiem się, ale głównie duży stres związany z obawą o samopoczucie dziecka. Gdy problemy z jego usypianiem zaczynają stawać się normą, wielu młodych rodziców szuka rozwiązania tego palącego problemu. Bardzo dobrze wiedzą o tym Julia i Zuzia – siostry, mamy i kobiety biznesu, które są pewnie cichymi bohaterkami w wielu polskich domach. Ponad rok temu wprowadziły na rynek swój pierwszy produkt – Szumiącego Misia Whisbear. To ciekawie wyglądający pluszak, który emituje tzw. biały szum. Dzięki jego właściwościom, dzieci łatwiej zasypiają, a rodzice mogą odetchnąć z ulgą.
Zanim jednak Whisbear trafił do sprzedaży i uratował wielu rodziców przed nieprzespanymi nocami, nasze bohaterki musiały sprawdzić się w zupełnie nowej roli - jako właścicielki własnej firmy. Na pomysł stworzenia firmy produkującej szumiące misie Zuzia wpadła po jednej z rozmów z innymi rodzicami. Wielu z nich miało ten sam problem, a jako źródło kojącego szumu wykorzystywali suszarki do włosów lub… okapy kuchenne. Te zdecydowanie trudniej oprawić w plusz, wybór padł więc na misia – przytulankę. Wiedziały, że tego typu zabawki istniały na rynkach zagranicznych od wielu lat, dlatego polski szumiący miś musiał być wyjątkowy i musiał spełniać oczekiwania rodziców-klientów.
O błędach możemy napisać książkę
Prace nad produktem ruszyły 3 lata temu, w 2013 roku. Nie obyło się bez problemów. Początkowo trudno było znaleźć szwalnię, gotową wykonać dosyć skomplikowanego pod kątem technicznym misia. Natomiast, gdy do Julii i Zuzi dotarło pierwszych 1000 sztuk wyprodukowanych zabawek, okazało się, że wszystkie są ubrudzone klejem. To oznaczało dosyć poważną wpadkę finansową, bo misie nie nadawały się do sprzedaży.
Równolegle nasze bohaterki pracowały na etatach, a pieniądze na rozruszanie firmy pożyczyły z banku i od rodziny. -Połączenie własnego biznesu z naszymi pracami i tym, że jesteśmy mamami to była zaawansowana ekwilibrystyka, ale się udało. Chęć niesienia pomocy innym rodzicom, żeby stworzyć i dać im ten produkt, to była taka silna motywacja żeby to faktycznie jakoś połączyć - mówi Julia. Zadanie było trudniejsze o tyle, że siostry nie miały wcześniej biznesowego doświadczenia. W związku z tym, gdy wymagała tego sytuacja, opierały się na pomocy specjalistów, którzy wiedzą więcej od nas, bo wszystkiego nie da się zrobić samemu.
Błędy i niespodziewane trudności nie są niczym niespotykanym w trakcie prowadzenia przedsiębiorstwa. Warto o tym wiedzieć, tworząc dla niego biznesplan. Teraz Julia zdaje sobie z tego sprawę. - Na podstawie tego, ile błędów popełniłyśmy, tworząc to przedsięwzięcie, można by napisać podręcznik „Jakich błędów nie popełniać przy zakładaniu biznesu”- dodaje. Wszelkie ewentualne problemy trzeba wliczyć w koszty rozwoju firmy. Prędzej czy później, na pewno się pojawią. Warto się na to przygotować, szczególnie, jeśli naprawdę wierzy się w powodzenie własnego pomysłu.
Warto ryzykować
Julia i Zuza nie bały się zaryzykować i zainwestowały w swój biznes kredyt w wysokości 100 tysięcy złotych. Do tego niezbędna była pożyczka od rodziny. Dziś śmiało twierdzą, że ryzyko się opłaciło, a firma wciąż się rozwija i rośnie. To godne podziwu, szczególnie, że siostry wciąż łączą swoje życie biznesowe z rolami mam. Na spotkaniach biznesowych można więc zobaczyć je razem z dziećmi, ale jak same twierdzą, nie przeszkadza im to w pracy. Czasem wręcz przeciwnie, szczególnie, że prowadzą „biznes mamowy”. Takie naturalne połączenie ról rodzicielskich i biznesowych pozycjonuje je więc jako specjalistki w swojej dziedzinie. - Dzieci nas stymulują do pracy i tak naprawdę głównie dla nich to robimy – przyznają.
Autor zdjęcia: Tomasz Brzewski
Tajna receptura - to jeden z głównych składników przepisu na sukces Kuby Bochenka. Właściciel firmy Tuban tworzy i sprzedaje płyn do robienia baniek mydlanych w ponad dwudziestu krajach na czterech kontynentach. Sam, metodą prób i błędów, opracował idealny skład roztworu, który doskonale nadaje się do ich tworzenia. Recepturę zna tylko on, nie zdradził jej nawet swoim pracownikom. Nic dziwnego – jego firma jest jedynym przedsiębiorstwem w Polsce i Europie, które zajmuje się tą dziedziną. Jest więc dosłownie bezkonkurencyjna.
Przygoda Kuby z bańkami rozpoczęła się, gdy w ramach swojego hobby, sam tworzył je na krakowskim rynku. Ponieważ nie był zadowolony z jakości płynu, z którego wtedy korzystał, postanowił udoskonalić jego recepturę. Efekty były wyjątkowo udane – roztwór według jego pomysłu pozwalał robić duże i trwałe bańki. Były na tyle efektowne, że przechodnie zaczęli zwracać na nie uwagę. To wtedy w głowie zaświtał mu pomysł, żeby to zainteresowanie przekuć we własny biznes. Ponieważ zawsze chciał prowadzić firmę i pracować na siebie, postanowił spróbować własnych sił. Śmiało ruszył do realizacji planu.
Okazało się, że tworzenie i sprzedawanie płynu oraz akcesoriów do baniek mydlanych to jeszcze niezagospodarowana nisza. Kuba postanowił więc zaryzykować, co procentuje do dziś. Obecnie ma własny zakład produkcyjny w Krakowie, sklep internetowy, na stałe zatrudnia osiem osób, a w sezonie nawet kilkanaście. Jakich umiejętności musiał się nauczyć w trakcie prowadzenia firmy? Przede wszystkim doboru odpowiednich ludzi do pracy na co dzień, gdyż wcześniej byłem przekonany, że nikt nie zrobi czegoś lepiej ode mnie, a to był błąd, twierdzi przedsiębiorca.
Brak przymusu i rutyny – sama przyjemność
W prowadzeniu firmy pomogły Kubie konsekwencja oraz skłonność do podejmowania ryzyka. Jak sam twierdzi – to typowe cechy ludzi odnoszących sukces. Oprócz tego, ważne jest bezpośrednie nawiązywanie kontaktów, pogłębiane swojej wiedzy na temat branży oraz badania rynku. Wszystkie te czynniki wzajemnie się zazębiają, trudno więc o wskazanie jednego elementu gwarantującego sukces. A strach przed założeniem własnej firmy? - Myślę, że może być uzasadniony. Nie każdy widzi się w pracy na swoim i zdecydowana większość osób woli pracować na etacie, gdzie dzięki mniejszemu ryzyku mamy szansę na większą stabilność. Nie każdy musi być przedsiębiorcą i doskonale to rozumiem. Jednak uczucie, gdy dzięki własnej pasji można zarabiać pieniądze jest bardzo miłe. Brak tutaj przymusu i rutyny, dzięki czemu praca dla siebie to sama przyjemność! – mówi Kuba Bochenek
Każda złotówka się liczy, ale nie każde konto firmowe to wie... Sprawdź.
Trzy firmy i trzy zupełnie różne od siebie pomysły na biznes i produkt. Mimo wielu różnic, nasi bohaterowie dzielą te same cechy charakteru: dużą dawkę kreatywności, pasję i konsekwencję w działaniu. Dodajmy do tego umiejętność podejmowania ryzyka, a dostaniemy całkiem skuteczny przepis na sukces. Z takim zapleczem, śmiało można realizować, nawet najbardziej niekonwencjonalny biznes. A Wy, macie już swój pomysł?
Aby dodać komentarz, musisz się zarejestrować. Jeśli jesteś już zarejestrowany, zaloguj się. Jeśli jeszcze się nie zarejestrowałeś, zarejestruj się i zaloguj.