Sprawdziłem na własnej skórze, że w systematycznym oszczędzaniu najważniejszy - i zarazem najtrudniejszy - jest pierwszy krok. Później idzie już z górki. Dziś wspólnie postaramy się ten pierwszy krok wykonać.
Aby w ogóle wejść na drogę systematycznego oszczędzania, która przyniesie efekty za 10, 20 czy nawet 30 lat, powinieneś mieć już gotowy finansowy spadochron, czyli fundusz na wszelki wypadek. Tylko wtedy będziesz miał pewność, że pieniędzy nie będziesz musiał w trybie ratunkowym przeznaczyć na łatanie dziur w budżecie. Jeśli już masz na lokatach lub na koncie oszczędnościowym finansowy spadochron o wartości co najmniej kilku swoich miesięcznych pensji, to czas chwycić byka za rogi. Od czego zacząć?
Plan systematycznego oszczędzania na pierwszy rzut oka wygląda jak coś, czego zbudowanie wymaga doktoratu lub przynajmniej współpracy z agentem firmy ubezpieczeniowej albo bankierem opracowującym skomplikowane portfele. Nic bardziej mylnego. Aby zacząć budować swój pierwszy plan oszczędzania, wystarczy ci... jedno kliknięcie. Bo całe przedsięwzięcie powinieneś zacząć od zlecenia stałego, dzięki któremu raz w miesiącu określona kwota - np. 100 zł albo 500 zł - będzie trafiała na konto oszczędnościowe. Nazwij je: "fundusz na spełnianie marzeń - nie ruszać!".
I to na początek wystarczy. Niech pieniądze sobie kapią, a ty zajmuj się swoimi sprawami. Raz na kilka miesięcy sprawdzaj, jakie jest saldo, i jeśli osiągnie jakąś okrągłą sumkę - np. 5 tys. zł albo 10 tys. zł - połowę tej kwoty przesuń na lokatę. A kiedy na koncie oszczędnościowym znów zbierze się większa sumka - wrzuć jej połowę na kolejną lokatę. A szalone inwestowanie na giełdzie? Nie ma co skakać na głęboką wodę.
Do dwóch funduszy inwestycyjnych przesuń dopiero którąś z kolejnych transz pieniędzy transferowanych z konta oszczędnościowego. Masz już porządny kapitalik, który będzie sobie rósł bez ryzyka, więc łatwiej ci będzie zaakceptować przeznaczenie niewielkiej transzy pieniędzy na inwestycję w fundusz. Dzięki temu, że większość pieniędzy masz schowaną w bezpiecznym miejscu, nawet nieudana - odpukać - inwestycja w jeden z funduszy nie spowoduje strat, lecz jedynie mniejszy zarobek. A i to nie zawsze, bo przecież drugi z funduszy może w tym czasie poradzić sobie ponadprzeciętnie dobrze.
Na początku mojej przygody z inwestowaniem siedziałem codziennie z nosem w gazetach i patrzyłem, jak zachowują się fundusze, w które zainwestowałem. Kiedy było dobrze, wpadałem w euforię. Kiedy źle - w depresję. Dopiero z czasem nauczyłem się podchodzić z dystansem. Bieżąca wycena nie ma większego znaczenia, ważny jest wzrost w perspektywie kilku lat.
Na rynku zdarzają się kilkuletnie okresy flauty, potem gwałtowny wzrost lub spadek i znowu stabilizacja. W im większej liczbie miejsc będziesz przechowywał swoje oszczędności, tym bardziej będziesz rozumiał, że nie wszystkie strzały będą dobre. W lokowaniu oszczędności zawsze znajdzie się miejsce na jakiś błąd. Chodzi o to, żeby dobrych inwestycji było więcej niż złych.
Ja do inwestycji podchodzę tak: mam kawałki wielu spółek, z których większość powinna się rozwijać i zyskiwać na wartości. Ale to nie znaczy, że w międzyczasie nie będą one traciły na wartości. To, że dziś mój fundusz jest poniżej ceny, po której kupiłem jednostki uczestnictwa, nie oznacza jeszcze, że straciłem pieniądze. Nic nie straciłem, dopóki nie sprzedałem udziałów w funduszu. A jeśli kupuję jednostki uczestnictwa systematycznie, co miesiąc lub kwartał) nabywając je za stałą kwotę, to im niższe są ceny, tym więcej ich kupię. Jeśli cena spada - to dobrze, bo tanio kupuję. Jeśli rośnie - też dobrze, bo mój kapitał na spełnianie marzeń już teraz rośnie.
Więcej materiałów z cyklu "Od oszczędzania do inwestowania" znajdziesz tutaj.
Autor: Maciej Samcik
Źródło: Wyborcza.biz
Źródło zdjęcia: fotolia.com
Aby dodać komentarz, musisz się zarejestrować. Jeśli jesteś już zarejestrowany, zaloguj się. Jeśli jeszcze się nie zarejestrowałeś, zarejestruj się i zaloguj.