Z Michałem Polem rozmawiamy o Pomarańczowej Sile, sporcie paraolimpijskim, sportowej aktywizacji dzieci z niepełnosprawnościami i wielu innych ciekawych rzeczach. Zapraszamy!
Przez 15 lat pracował jako korespondent sportowy w Gazecie Wyborczej. W latach 2013–2017 pełnił funkcję redaktora naczelnego Przeglądu Sportowego, najstarszego polskiego sportowego dziennika. Relacjonował dla czytelników m.in takie wydarzenia jak: Zimowe Igrzyska Olimpijskie 1994 w Lillehammer, Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej 1996 w Anglii i 2012 w Polsce i na Ukrainie, Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej 1998 we Francji i 2010 w RPA i Letnie Igrzyska Olimpijskie 2012 w Londynie. A jako attaché prasowy reprezentacji Polski także Letnie Igrzyska Paraolimpijskie 2016 w Rio de Janeiro, Zimowe Igrzyska Paraolimpijskie 2018 w Pjongczangu oraz Mistrzostwa Świata Osób Niepełnosprawnych w Lekkiej Atletyce 2017 w Londynie. Jako jeden z pierwszych polskich dziennikarzy sportowych zaczął aktywnie działać również w mediach społecznościowych, za co w 2013 roku otrzymał nagrodę Grand Press Digital .
Swoją sportową erudycję i wielkie dziennikarskie doświadczenie wykorzystuje teraz w niecodziennym, nawet jak na jego bogatą karierę, projekcie Pomarańczowa Siła Fundacji ING Dzieciom. Z dociekliwymi pytaniami Michała Pola mierzyły się takie gwiazdy sportu m.in.: Kobe Bryant, Ronaldo (ten brazylijski), Cristiano Ronaldo (ten, którego nikomu przedstawić nie trzeba), , Wayne Rooney, Luis Figo czy Ole Gunnar Solskjær. Teraz jednak role się odwracają i to on wystąpi w roli „odpowiadającego”!
Jak zostałeś ambasadorem programu Pomarańczowa Siła i jaka jest twoja rola w tym niezwykłym projekcie Fundacji ING Dzieciom?
Ponieważ znam paraolimpijczyków i wspieram ich od lat, najpierw Fundacja ING Dzieciom zwróciła się do mnie z pytaniem, których zawodników rekomendowałbym jako ambasadorów programu. I to już samo w sobie było szalenie ciekawym zadaniem, bo wśród reprezentantów z niepełnosprawnościami mamy naprawdę wielu fantastycznych sportowców – z ogromnymi osiągnięciami, ale też świetnych ludzi, którzy w dodatku potrafią pięknie i otwarcie opowiadać o swoich pasjach i drodze, jaką przeszli. Od słowa do słowa… aż dostałem również propozycję dołączenia do Pomarańczowej Siły. I przyznam, że byłem tym zachwycony! Idea, aby po prostu zachęcać dzieci do uprawiania sportu, to już jest wielka wartość. A w Pomarańczowej Sile dochodzi jeszcze integracja dzieci niepełnosprawnych z pełnosprawnymi – otwieranie świata jednych na drugich. A możemy to robić, pokazując im fantastyczne osoby, doskonałych sportowców, którzy sobie nadzwyczajnie poradzili w życiu, mimo różnych przeciwności, i teraz są spełnionymi ludźmi. Jak tu się takim pomysłem nie zachwycić?
Czy słyszałeś wcześniej o podobnych inicjatywach?
Tak, ale za granicą! Zazdrościłem różnym podobnym akcjom i ideom, które znałem głównie z Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych. Także z naszego regionu – Węgier albo Ukrainy, gdzie sport paraolimpijski stoi na bardzo dobrym poziomie, jest oglądany i ceniony. Szalenie się ucieszyłem, że wreszcie i w Polsce coś takiego powstaje. A wracając do Twojego pytania o moją rolę w programie, to widzę ją w ten sposób: w swojej pracy, zajmując się sportem mainstreamowym – piłką nożną, gadaniem o najważniejszych wydarzeniach – zawsze ceniłem sobie możliwość pokazywania kibicom, jak cudowny jest sport osób z niepełnosprawnościami. Jak on wspaniale udowadnia, że nie ma barier, których nie da się pokonać i nie ma rzeczy niemożliwych. Za każdym razem, gdy robiłem o tym jakiś materiał, później docierały do mnie niesłychanie pozytywne reakcje i komentarze. Ludzie mówili np.: nigdy nie słyszałem o takich dyscyplinach i osobowościach! Jako ambasador Pomarańczowej Siły mogę kontynuować i rozwijać to, czym zajmuję się przy Polskim Komitecie Paraolimpijskim czy amp futbolu [rodzaj piłki nożnej rozgrywanej przez zawodników po jednostronnej amputacji kończyny dolnej – w przypadku graczy z pola, lub kończyny górnej u bramkarzy – przyp. red.] Oficjalnie moje stanowisko nazywa się „attaché prasowy”, ale ja czuję się po prostu „ich człowiekiem”. Kimś, kto może nagłaśniać ich sukcesy. W Pomarańczowej Sile możemy trafić do przyszłych kibiców, przyszłych widzów. Tych, którzy niedługo będą decydowali np. o pokazywaniu paraolimpiady w telewizji, ale też do ich nauczycieli i rodziców! Jeżdżenie z pozostałymi ambasadorami – Marcinem Ryszką i Alicją Jeromin – i patrzenie na ich interakcje z dzieciakami, na wspólne treningi… To wszystko jest szalenie ujmujące!
Twoje zaangażowanie w sport osób z niepełnosprawnościami sięga roku 2016 i stanowiska (właśnie) attaché prasowego reprezentacji Polski na Letnich Igrzyskach Paraolimpijskich w Rio de Janeiro. Miałeś wówczas za sobą, jako dziennikarz i kibic, już wiele finałów największych i najważniejszych sportowych wydarzeń; wielokrotnie słyszałeś już Mazurka Dąbrowskiego podczas ceremonii medalowych, cieszyłeś się razem ze zwycięzcami i widziałeś łzy przegranych… Czy igrzyska paraolimpijskie przyniosły Ci wiedzę i emocje, których wcześniej nie doświadczyłeś?
To była jedna z najbardziej niesamowitych dziennikarskich przygód w moim życiu! Byłem wcześniej pięciokrotnie na igrzyskach olimpijskich. Jako dziennikarz mogłem, po ceremonii medalowej, krótko pogadać ze sportowcami, którzy odnieśli wielki sukces. A podczas konferencji czy spotkań w tzw. „domach polskich” zawsze byłem w tłumie. W Rio, mieszkałem w wiosce olimpijskiej i byłem częścią ekipy. Niezapomnianym przeżyciem był dla mnie wspólny z nimi przemarsz pod biało-czerwoną flagą podczas ceremonii otwarcia. Ze sportowcami i trenerami przebywałem 24 godziny na dobę! Razem wychodziliśmy na śniadanie, razem jeździliśmy na poszczególne areny sportowe. Wiele materiałów powstawało właśnie w drodze, w autokarze – włączałem dyktafon i starałem się wychwycić najwięcej, jak się da. Mieliśmy tam bardzo liczną ekipę, ale postawiłem sobie ambitny cele opisania sylwetki każdego z naszych medalistów. Pisałem dla Przeglądu i Onetu, ale teksty wysłałem też do Polskiej Agencji Prasowej, tak aby każdy mógł z nich korzystać. Nie traktowałem innych tytułów i serwisów jako konkurencji – liczyło się dla mnie tylko, żeby jak najwięcej osób usłyszało o tych wybitnych sportowcach i ich historiach.
Sportowe i życiowe zmagania paraolimpijczyków bywają chyba niezwykle inspirujące; tak w wymiarze dziennikarskim, jak i po prostu ludzkim?
Tak, historie, które tam poznałem, były niesamowite. Nie zliczę nawet, ile razy wielce się wzruszyłem. Nie mówiąc już o tym, że jako attaché prasowy, byłem najczęściej pierwszą osobą, w której ramiona wpadał zwycięzca czy medalista. Pierwsze emocje i wybuchy radości uzewnętrzniały się tuż przy mnie. Potem szedłem razem z medalistą do przedstawicieli mediów i na kontrolę dopingową, gdzie wspólnie siedzieliśmy, czekaliśmy i rozmawialiśmy. Mogłem wejść w takie relacje, jakich większość dziennikarzy sportowych nigdy nie dostąpi. I widziałem obrazki, jakich dziennikarze nie znają. Napisałem np. reportaż o Dorocie Bucław – tenisistce stołowej z porażeniem czterokończynowym – i jej przyjaciółce, Dorocie Kubickiej, która jej pomaga podczas startów i wszędzie indziej. Nasza reprezentantka, żeby w ogóle grać, wpierw musi założyć specjalny uchwyt, który pozwala utrzymywać rakietkę w wiotkiej dłoni i zabezpieczyć całość bandażem. Czasem trzeba jej też podać tlen i asekurować na inne sposoby… I ta druga Dorota, aby jeździć ze swoją koleżanką na zawody i się nie opiekować, specjalnie skończyła kurs pielęgniarski. Być świadkiem takich więzi, takiego zaangażowania – to coś, czego nie mogłem się po swoje pracy spodziewać, a za co jestem ogromnie wdzięczny. Pracowałem bardzo intensywnie, zasypiałem właściwie nad laptopem (śmiech), a i tak nie nadążałem, aby opisać wszystko, co bym chciał. Te historie, siła paraolimpijczyków i ich bliskich codziennie ładowały mi akumulatory. Sport paraolimpijski to jest powrót do źródeł sportu. To czysta pasja!
Na świecie wyraźnie zmienia się sposób, w jaki media i kibice postrzegają sport osób z niepełnosprawnościami. Np. Mistrzostwa Świata Osób Niepełnosprawnych w Lekkiej Atletyce Londyn 2017 po raz pierwszy odbyły się w tym samym miejscu co lekkoatletyczne mistrzostwa globu IAAF i cieszyły się rekordową frekwencją (sprzedano ponad 230 tys. biletów!). Igrzyska paraolimpijskie transmitowane są do coraz większej liczby krajów – Ateny 2004 oglądano tylko w 25 państwach, Londyn 2012 już w 115, a Rio 2016 w 154(!) – i otrzymują coraz więcej godzin w ramówce największych stacji telewizyjnych. W Polsce jednak ta pozytywna tendencja nie jest chyba aż tak wyraźna?
Cóż, mamy tu bardzo dużo do nadgonienia, ale jednak nadganiamy! I w ciągu ostatnich kilku lat widzę olbrzymi postęp. Mówią o tym sami sportowcy z niepełnosprawnościami – zaczynają się nimi interesować media, pojawiają się sponsorzy, a nawet zaprasza się ich do udziału w reklamach. To jest coś nowego i niesłychanie pozytywnego. Na Letnich Igrzyskach Paraolimpijskich 2012 w Londynie – mekce europejskiego paraolimpizmu – na stadionach były tłumy kibiców. Widzowie znali tych zawodników, ustawiali się w długich kolejkach po ich autografy. A Polska była jednym z dwóch krajów w Europie, obok Albanii, które tych igrzysk nie transmitowały! Było to strasznie smutne. Już 4 lata później igrzyska w Rio, o których rozmawialiśmy, były u nas pokazywane na żywo i nie miały wcale słabej oglądalności. I jestem przekonany, że to będzie rosło! Spójrzmy np. na amp futbol, który wprawdzie nie jest dyscypliną paraolimpijską, ale którym nie można się nie zachwycać, będąc fanem piłki nożnej. Ja się w amp futbolu wręcz zakochałem! Bo tam jest właśnie czysta miłość do piłki. W amp futbol grają chłopaki, którzy często stracili nogę w jakiś dramatycznych okolicznościach, np. wypadku w pracy na przodku kopalni. Jednak to ich nie powstrzymuje przed samorealizacją i przed uprawianiem swojej ukochanej dyscypliny. Mecze ogląda się świetnie! Rywalizacje jest zacięta i stoi na niesamowicie wysokim poziomie. Zawodników amp futbolu docenia coraz więcej pełnosprawnych piłkarzy: Robert Lewandowski, Kamil Grosicki, Łukasz Fabiański. Przyjeżdżają na mecze, zapraszają na treningi do swoich klubów, pomagają finansowo… To jest ogromnie fajne i stanowi znakomitą promocję, gdy międzynarodowe gwiazdy otwierają się na sportowców z niepełnosprawnościami. W przyszłym roku w Krakowie planowane są Mistrzostwa Europy w amp futbolu i liczę, że na trybunach nie będzie wolnych miejsc.
Czy promocja sportu osób z niepełnosprawnościami i sportu włączającego może jakoś przysłużyć się osobom niepełnosprawnym w ogóle? Zmienić coś w szerszym, społecznym wymiarze?
W Polsce niestety niepełnosprawność wciąż bywa powodem wykluczenia. Czasem ludzie przechodzą obok – udają, że nie widzą, bo nie wiedzą, jak się zachować. Czasem patrzą jak na coś dziwnego, bo mają jakieś fałszywe przeświadczenia i np. boją się, że się czymś zarażą. Pomarańczowa Siła może pomóc nie tylko w tym, by dzieciaki z niepełnosprawnościami zainteresowały się sportem i nie podpierały ścian w czasie lekcji WF, kiedy ich koledzy ganiają za piłka. Pomaga to też w otwieraniu ludziom oczu: patrzcie, wszyscy jesteśmy tacy sami, tak samo kochamy sport, tak samo możemy go uprawiać. W sporcie osób z niepełnosprawnościami zachwycające jest też to, że nawet ci najbardziej dotknięci przez los, z najcięższymi niepełnosprawnościami, mają swoje dyscypliny, w których mogą się realizować. Chciałbym, żeby kiedyś i u nas było tak jak jest np. w Anglii czy w Stanach Zjednoczonych, gdzie sportowcy z niepełnosprawnościami są autorytetami, których głos się liczy, dostają tytuły szlacheckie, powierza się im odpowiedzialne funkcje, pojawiają się na okładkach gazet. To są ludzie tacy sami jak my. I tak ich traktujmy!
Słyniesz z charakterystycznego - lekkiego, pełnego humoru i anegdot - sposobu mówienie o sporcie. Czy takim samym językiem można relacjonować sport osób z niepełnosprawnościami? Z jednej strony nie chcemy przecież nikogo urazić i pragniemy podkreślać olbrzymi hart ducha atletów z niepełnosprawnościami, ale z drugiej chyba za dużo jest w tym patosu, zbyt mocno koncentrujemy się na walce z życiowymi przeciwnościami, a za mało na wynikach, sukcesach i porażkach?
Ostatnia rzecz, jakiej życzyliby sobie sportowcy z niepełnosprawnościami, to litość – ze strony dziennikarzy czy kibiców. Nie chcą, by jakoś na siłę usprawiedliwiać ich porażki. Jeśli przegrali, to znaczy, że tego dnia inny byli po prostu lepsi. Oczywiście ich historie pojawienia się niepełnosprawności, przystosowania do niej, znalezienie swojej sportowej drogi i radzenie sobie w życiu są bardzo cenne i warte nagłaśniania. Kiedy relacjonujemy sportowe zmagania, mówmy jak o każdym innym sporcie. To są prawdziwi sportowcy! Problemem – tak wśród moich kolegów po fachu, jak i widzów – często jest niestety kwestionowanie aspektu rywalizacji w sporcie osób z niepełnosprawnościami. Niektórym wydaje się, że te wszystkie zawody to jest trochę taki piknik. Tu pobiegną, tam czymś rzucą, ale nie ma w tym jakiejś większej zaciętości. Być może wynika to z częstego mylenia sportu paraolimpijskiego z olimpiadami specjalnymi [współzawodnictwo osób z niepełnosprawnością intelektualną – przyp. red.]. Chociaż olimpiady specjalne oczywiście są niemniej fantastyczne! I tam obok radości i dumy z uczestnictwa pojawia naturalne pragnienie osiągniecia dobrego rezultatu. Zgodnie z mottem: „Pragnę zwyciężyć, lecz jeśli nie będę mógł zwyciężyć, niech będę dzielny w swym wysiłku”. W sporcie paraolimpijskim jest stuprocentowa rywalizacja i nieustająca walka o poprawienie życiowych rekordów. Ja też często lubię podkreślać, że niektórzy sportowcy z niepełnosprawnościami mogliby śmiało rywalizować z pełnosprawnymi konkurentami! A są nawet tacy, którym to się udaje, jak np. lekkoatleta Maciej Lepiato. I mój ulubiony przykład z Rio: podczas biegu finałowego na dystansie 1500 metrów w kategorii osób słabowidzących aż czterech biegaczy osiągnęło lepsze czasy niż mistrz igrzysk dla „pełnosprawnych” miesiąc wcześniej na tym samym stadionie!
A czym ujęły lub zaskoczyły cię dzieci uczestniczące w programie Pomarańczowa Siła? Co przykuło twoją uwagę na filmikach z zając sportowych z pierwszego etapu programu? I jakie wspomnienia przywiozłeś z Centrum Edukacji i Rehabilitacji w Zabrzu – pierwszego finalisty, którego Pomarańczowa Siła odwiedziła 29 września; oczywiście z zachowaniem wszystkich zasad bezpieczeństwa…
Z większości nagrań, które otrzymaliśmy w ramach pierwszego etapu, biło takie pozytywne zarażenie sportem. Radość i czysta energia z jego uprawiania. Naprawdę pięknie się na to patrzyło. W Zabrzu, jedynym miejscu, które jak dotąd osobiście odwiedziliśmy, najbardziej ujęły mnie chyba relacje między dziećmi i ich wychowawcami, nauczycielami, trenerami i terapeutami. Byłem zachwycony opiekunami z Centrum – tym, jak wspierają dzieciaki i jak bardzo są zaangażowani w zaszczepienie u nich miłości do sportu. To często sami są wielcy pasjonaci, startujący w maratonach czy nawet ultramaratonach.
Zostałeś rozpoznany jako „pan popularny dziennikarz z telewizji”?
Tak, chociaż dzieciaki teraz kojarzą mnie i rozpoznają głównie chyba z YouTube’a (śmiech). Najczęściej w takich sytuacjach, i tak też było w Zabrzu, dzieci proszą mnie o opowieści o spotkaniach z największymi sportowcami świata, szczególnie Robertem Lewandowskim i Cristiano Ronaldo. I kiedy im o nich opowiadam, nie mogą uwierzyć i nadziwić się, że w rozmowie to są tacy normalni, fajni ludzie (śmiech). Wydaje im się, że to powinny być jakieś zupełnie niedostępne gwiazdy. Staram się wtedy jakoś podkreślać, że może właśnie dla tego zostali tak wybitnymi zawodnikami, że pozostali zwyczajnymi, ciekawymi innych i świata osobami. Pamiętam np. z jakim zainteresowaniem Robert Lewandowski wypytywał o niuanse pracy dziennikarza podczas wizyty w redakcji Przeglądu Sportowego (śmiech). Tak, fajnie jest opowiadać dzieciakom o kulisach wielkiego sportu i także w ten sposób zachęcać je do aktywności i pokonywania barier.
Jakieś prośby o „skołowanie na boku autografu od Lewego”?
(Śmiech). Takie prośby trafiają do mnie bardzo często. Owszem, od czasu do czasu jakąś koszulkę z podpisem na cele charytatywne udaje się załatwić. Widzę, jak bardzo obciążonym i zajętym człowiekiem jest Robert, staram się nie zawracać mu głowy (śmiech).
Twoje największe sportowe pasje to piłka nożna i lekkoatletyka. A jakie dyscypliny paraolimpijskie - z którymi zapoznajecie dzieciaki w ramach Pomarańczowej Siły - wydają Ci się szczególnie atrakcyjne i dostarczające najwięcej przeżyć?
Bardzo fajne do oglądania są sporty zespołowe. Blind football jest po prostu niewiarygodny! [Więcej na temat tej dyscypliny już niedługo opowie nam kapitan reprezentacji Polski w blind footballu i również ambasador Pomarańczowej Siły, Marcin Ryszka – przyp. red.]. Pierwszy raz zobaczyłem tę grę na igrzyskach w Rio. Tam przed oknami domu w wiosce olimpijskiej miałem nawet boisko treningowe i mogłem na bieżąco przyglądać się przygotowaniom zawodników. Ta precyzja, koordynacja, dryblingi, podania do nogi… coś niesamowitego. Każdemu dziennikarzowi i kibicowi polecam spróbować! Bo w blind football gra się w specjalnej opasce na oczy i szanse zawodników niewidomych, słabowidzących i pełnosprawnych będę wyrównane. Mógłbym długo opowiadać o właściwie każdej dyscyplinie, więc wspomnę jeszcze tylko o boccia dla niepełnosprawnych, którą też mamy w programie Pomarańczowej Siły. Boccia, wywodząca się z włoskiej gry w bulle. Jest o tyle wspaniała, że mogą w nią grać dzieci nawet z bardzo poważnymi niepełnosprawności. No i jeszcze może słowo o rzucaniu maczugami, bo Polak, Maciej Sochal, jest w tej dyscyplinie mistrzem i rekordzistą świata. Rzucanie maczugami przypomina trochę pchnięcie kulą i rzut dyskiem, a sport ten mogą uprawiać osoby z porażeniami, którym trudno nawet utrzymać jakiś przedmiot w dłoni.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
To ja dziękuję.
Aby dodać komentarz, musisz się zarejestrować. Jeśli jesteś już zarejestrowany, zaloguj się. Jeśli jeszcze się nie zarejestrowałeś, zarejestruj się i zaloguj.