Kiedy przychodzi do pożyczania pieniędzy, walczą w nas dwie postawy: konsumpcyjna i racjonalna. Jak znaleźć między nimi równowagę i zdecydować, co jest warte pożyczki? - Wzięcie kredytu nie musi być niczym złym, jeśli załatwia jakiś problem albo coś nam daje w przyszłości - mówi Mateusz Ostrowski, psychoterapeuta prowadzący warsztaty z psychologii pieniądza.
Według badania „Barometr ING: Jak pożyczają Polacy” co trzeci z nas uważa, że kredyt jest rozwiązaniem dla ludzi z problemami finansowymi. Mamy rację?
- To spory błąd w myśleniu o finansach i sygnalizuje potrzebę lepszej edukacji. Takie podejście jest po prostu groźne, ponieważ zakłada wykorzystanie w sytuacji problemów finansowych czegoś, co może je tylko pogłębić. Pomysł, że braniem kredytu, a nie oszczędzaniem, ograniczaniem konsumpcji, czyli przysłowiowym zaciskaniem pasa, można poradzić sobie z takimi problemami, może mieć opłakane skutki. Takie refinansowanie długu to standardowa polityka państw, ale nie bierzmy z nich przykładu. W przypadku jednostki może się to skończyć jeszcze poważniejszymi kłopotami finansowymi.
Z drugiej strony z badania wynika, że Polacy boją się kredytów i traktują je raczej jak zło konieczne.
- Nie ma sensu demonizować kredytów. Nie jest to ani narzędzie szatana, ani środek do osiągnięcia finansowego eldorado czy też czarodziejska różdżka do spełniania zachcianek. To narzędzie, które może nam pomóc w realizacji naszych celów, ale ma określoną cenę. Kredyt może być naszym sprzymierzeńcem, czymś, co nas wspiera. To kwestia tego, czy służy nam do czegoś więcej niż tylko do impulsywnego zaspokajania swoich potrzeb.
Z „Barometr ING” wynika również, że połowa ankietowanych uważa, że lepiej oszczędzać i realizować swoje plany po uzbieraniu potrzebnej kwoty. Czy zawsze jest to optymalny scenariusz?
- Oczywiście, to z finansowego punktu widzenia najlepsze rozwiązanie, bo najtańsze. Należy jednak pamiętać, że nie wszystkie osoby potrafią oszczędzać i czasem potrzebują zewnętrznych, narzuconych reguł. Niektórym ludziom trudno zmobilizować się do odkładania jakiejś kwoty co miesiąc - mają „słabą silną wolę”, łatwo ulegają chwilowym impulsom itd. Takie osoby kupują pewną usługę finansową, która w jakimś sensie zmusza ich do oszczędzania pieniędzy. Mają podpisaną umowę, która zakłada, że konkretnego dnia przelewają do banku konkretną kwotę i po prostu nie mają wyjścia. Nazywam to outsourcingiem [wydzieleniem na zewnątrz - przyp. red.] silnej woli. Zlecam komuś pilnowanie finansowej dyscypliny, ale jak w przypadku każdego outsourcingu - płacę za to.
Jak odróżnić dobry kredyt od złego?
- Są dwa aspekty: pierwszy - ekonomiczny, czyli z punktu widzenia efektu dla naszego portfela. Tu trzeba się zastanowić, czy takie kredyty stricte konsumpcyjne, np. na telewizor, na ciuchy, mają sens, czy nie są dla naszego portfela bolesne i nie będą miały dla niego poważnych konsekwencji. Zupełnie inaczej można potraktować kredyty, nazwijmy je „inwestycyjnymi” - na kurs językowy, podnoszenie kwalifikacji, kupno komputera czy czegoś, co będzie nam pomagało zarabiać, np. maszyny do szycia czy samochodu.
Poza tą płaszczyzną ekonomiczną jest jeszcze druga - psychologiczna, czyli odpowiedź na pytania: Co da mi ten kredyt? Z jakich pobudek go zaciągam? Jaka jest w tym wszystkim moja motywacja? Z tego punktu widzenia kluczowe jest, czy biorąc kredyt konsumpcyjny, podejmujemy decyzje racjonalnie czy ulegamy impulsom. Na przykład wiem, że jestem przemęczony i wyjazd na wakacje dobrze mi zrobi, ale mam też świadomość, że w przyszłości będę miał pieniądze na spłatę tego długu. I podejmuję przemyślaną decyzję: biorę kredyt, czyli płacę za czas, który byłby potrzebny do uzbierania tych środków. To całkiem inna decyzja niż zachwyt nad katalogiem w biurze podróży i zadłużenie się z myślą: Jakoś to będzie.
Dowiedź się jak spłacać pożyczkę na własnych zasadach
Z drugiej strony można sobie wyobrazić kredyt na pierwszy rzut oka „inwestycyjny”, który jednak nie będzie mi do końca służył. Biorę go na jakiś kolejny kurs czy szkolenie, bo mam wrażenie, że w ten sposób podniosę swoją samoocenę i będę się lepiej czuł. Jeśli zaczniemy patrzeć świadomie i zastanawiać się, po co potrzebne są nam te pieniądze, to pewnie zrezygnujemy ze znacznej części kredytów na konsumpcję. Zostaną te, które czemuś służą i rzeczywiście wspierają rozwój.
Dlaczego mamy problemy z rozsądnym postępowaniem i łatwo ulegamy pokusom?
- Sięgnąłbym tutaj do teorii z lat 80. stworzonej przez Hersha Shefrina oraz Richarda Thalera. Znana jest jako behawioralna hipoteza cyklu życia. Zgodnie z nią w każdym z nas funkcjonują dwie psychiczne instancje: krótkowzroczny hedonista i długoterminowy strateg. Znajdują się one w wewnętrznym konflikcie, bo krótkowzroczny hedonista chce mieć coś fajnego już teraz. Jeśli ta część psychiki w nas dominuje, to bierzemy kredyty na zachcianki. Jest też druga część naszej psychiki, która jest bardziej racjonalna, patrząca długoterminowo i planująca - strateg. To ona potrafi zarządzać naszymi finansami.
Każdy z nas ma w sobie te dwie strony, tylko u jednych dominująca jest ta krótkowzroczna, a u innych ta dalekowzroczna. To trochę jak z tym aniołkiem i diabełkiem, którzy pojawiali się na ramionach postaci z kreskówek w momencie podejmowania decyzji. Jeden podpowiada: Nie potrzebujesz tego, to tylko jakaś zachcianka, za którą będziesz płacił więcej, niż potrzeba. Ten drugi mówi z kolei: Nie przejmuj się, nie myśl o tym, chcesz tego i to jest najważniejsze, później będziesz się martwił, jak to spłacić. Bardzo dobrze obrazuje to znany eksperyment przeprowadzony w latach 60. przez prof. Waltera Mischela, czyli test słodkiej pianki (ang. marshmallow test). Dzieci dostały słodką piankę z zastrzeżeniem, że jeśli poczekają z jej zjedzeniem 15 minut, to otrzymają drugą. Dzieci przeżywały katusze i stosowały różne strategie, żeby wytrzymać. My, dorośli, w zasadzie ciągle ten test przechodzimy. Cały czas mamy wewnętrzny dylemat związany z odraczaniem gratyfikacji.
To może trzeba się po prostu przespać z takimi decyzjami?
- Na pewno przemyślenie na spokojnie decyzji to punkt dla naszego wewnętrznego stratega. Trzeba pozwolić dojść do głosu racjonalnej część umysłu. Dobrym pomysłem może być na przykład rozpisanie sobie na kartce, jakie są argumenty hedonistyczne i krótkoterminowe, a jakie są te strategiczne. To też przechyli nas w stronę długoterminowego myślenia. Zastanowienia się nad tym, co i dlaczego robimy, jakim impulsom podlegamy i czy może się to skończyć problemami finansowymi. Powinniśmy sobie uświadamiać, że cały czas trwa w nas wewnętrzny dialog, warto posłuchać argumentów obu stron, a potem podjąć decyzję.
Możemy jeszcze jakoś pomóc w walce wewnętrznemu strategowi?
- Cała sztuka polega na tym, żeby zacząć myśleć i się zastanawiać. Liczenie to domena stratega i jak już ten strateg dojdzie do głosu czy weźmie udział w tej dyskusji, to zapewne dokonamy bardziej racjonalnej decyzji. Jednak wielu ludzi działa w sytuacjach kłopotów finansowych bez namysłu. Philip Zimbardo i John Boyd w swojej książce „Paradoks Czasu” zauważają, że rodzimy się jako hedoniści nastawieni na teraźniejszość, a nie planowanie, widzenie konsekwencji naszych czynów. Takiej przyszłościowej perspektywy, jak to nazywają autorzy, musimy się dopiero nauczyć po drodze. Jeśli ktoś w dorosłym życiu nadal tego sobie nie wypracował, to nic straconego, może w każdej chwili trenować w sobie myślenie długoterminowe.
Trzeba zacząć od małych kroczków. Kogoś, kto jest w gorącej wodzie kąpanym hedonistą, raczej nie przekonamy do dodatkowego oszczędzania na emeryturę. Dla niego to zbyt daleka przyszłość. Taki człowiek może jednak zacząć myśleć, co zrobić ze swoimi finansami w perspektywie miesiąca czy nawet tygodnia. Ustawić sobie krótkoterminowy, osiągalny cel. Zobaczyć, co jest potrzebne do jego realizacji, zrobić plan, a potem go zrealizować. Jeśli się uda, to nabierze wiary do dalszego rozważnego działania.
Najgorsze to porywać się na plan zbyt odległy i skomplikowany. Robić sobie kilkanaście ambitnych postanowień noworocznych, zamiast jednego konkretnego i realnego.
Może trzeba odwołać się do jakichś wcześniejszych błędów czy doświadczeń?
- Tak, zdecydowanie, i to niekoniecznie do własnych. Mogą to być też błędy rodziny lub znajomych. To zresztą jest nasz polski problem, że żyjemy dopiero 25 lat w gospodarce wolnorynkowej i jako zbiorowość nie mamy zbyt wielu doświadczeń z tym związanych. Lepiej zrozumiemy problem, jeśli będziemy mieli przykład cioci Krysi, która przesadziła z kredytami konsumpcyjnymi i wpadła w problemy finansowe. Im więcej doświadczeń, tym łatwiej będzie nam funkcjonować.
Warto też szukać wzorców. Może znamy ludzi z naszego otoczenia, którym udaje się być rozważnym i nie ulegać impulsom. Patrzmy, jak oni to robią, uczmy się od nich. Każda nauka jest łatwiejsza, jeśli mamy od kogo czerpać wzorce. Można z taką osobą porozmawiać, zapytać się, jak to robi i co jest potrzebne, żeby tak postępować. A potem trochę to naśladować.
Nie możemy jednak zbytnio wzmacniać stratega, chyba potrzebna jest jakaś równowaga?
- Oczywiście, nie można przesadzać. Warto mieć strategię i widzieć konsekwencje swoich działań. Są też ludzie, którzy są wielkimi planistami i często mają ograniczony dostęp do swojej części hedonistycznej, co powoduje, że trudniej im cieszyć się życiem. Obie te strony są ważne i potrzebne, warto obie w sobie docenić i rozwijać tę, której nam brakuje.
Tyle że wewnętrzny strateg ma zdecydowanie bardziej skomplikowane zadanie. Trudno nie ulec w dzisiejszych czasach stylowi życia nastawionemu na konsumpcję.
- Żyjemy w takim, a nie innym świecie, który zachęca nas do konsumpcji, i do tego często na kredyt. Zewsząd bombardują nas reklamy zachęcające do kupna coraz to nowych rzeczy, niekoniecznie nam potrzebnych. Z badania „Barometr ING” wynika, że 64% Polaków jest zdania, że reklamy pożyczek i kredytów zachęcają do bezmyślnego wydawania pieniędzy. Zresztą w ogóle reklamy namawiają nas, aby „kupić nowy model”, chociaż ten stary cały czas jest sprawny. Dobrze sobie zdawać sprawę, że to pewne zewnętrzne impulsy, które na nas oddziałują. I zadawać sobie pytania: Czy to faktycznie moja potrzeba, czy ja faktycznie tego potrzebuję? Po co to robię? I czy mnie na to stać?
Ten wątek o imponowaniu ludziom też jest opisywany przez psychologów. Czasami pożyczki są brane według zasady „zastaw się, a postaw się”, czyli po to, żeby się pokazać innym. Ludzie mają taką psychologiczną potrzebę dopasowywania się, dorównywania do grupy, w której funkcjonują. W psychologii konsumenta mówi się o tym, że są dobra publiczne i prywatne. I te, które mają publiczny wymiar, nie służą tylko zaspokajaniu naszych potrzeb, one są także związane z kreowaniem wizerunku - taki, a nie inny zegarek, taki, a nie inny samochód. Nie dość, że reklamy zachęcają nas do konsumowania i posiadania coraz to nowszych rzeczy, to jeszcze podkreślają, że czekanie nie jest w modzie. Marketingowy komunikat tym bardziej trafia więc do naszego hedonisty: Kup teraz, nie czekaj!, a nie Zastanów się, przemyśl to.
Czyli jeśli stajemy przed decyzją o pożyczeniu pieniędzy, warto wziąć pod uwagę nie tylko czynniki ekonomiczne - "czy mnie na to stać" i "ile będzie mnie to kosztowało" - ale także przeanalizować nasze wewnętrzne motywacje.
- Sprawdźmy, co mówi nasz wewnętrzny strateg, bo to on najlepiej oceni, czy stać nas na kredyt, czy jego cena jest akceptowalna, czy pomoże nam osiągnąć cele, na których nam zależy. Zapytajmy się również naszego wewnętrznego hedonisty, po co potrzebuje danej rzeczy, na którą zaciągamy kredyt. Uwzględniajmy różne strony naszej psychiki, bo dzięki temu łatwiej będzie nam podejmować spójne decyzje, także te finansowe.
Mateusz Ostrowski. Psychoterapeuta prowadzący warsztaty z psychologii pieniądza, publicysta ekonomiczny.
Aby dodać komentarz, musisz się zarejestrować. Jeśli jesteś już zarejestrowany, zaloguj się. Jeśli jeszcze się nie zarejestrowałeś, zarejestruj się i zaloguj.