Na równe nogi zrywa cię znienawidzony dźwięk budzika. Prysznic, kilkanaście minut przy szafie i nieplanowane prasowanie, żeby cokolwiek dało się włożyć. Śniadanie w biegu, a zaraz potem długi sprint do autobusu, który zawsze przyjeżdża kilkanaście sekund za wcześnie.
Teraz jeszcze tylko kilkadziesiąt minut w ścisku, w długim szeregu ludzi, którzy razem z tobą utknęli w tym korku. Ale na mecie nie ma nagrody.
Rzucasz torbę na biurko, które zawalone jest nieskończonymi sprawami z wczoraj. Z maili wyskakują pełne oczekiwań wiadomości od współpracowników, a szef spojrzeniami miota pioruny, bo wszystko jak zwykle idzie za wolno.
Tylko, że dla ciebie tempo już naprawdę nie może być większe. Masz dość pędu, presji i pracy nad cudzymi problemami.
W kolejnym momencie kryzysu coś wreszcie pęka i stwierdzasz, że nadejście piątku to nie może być twoje jedyne zawodowe marzenie. Chcesz wziąć sprawy w swoje ręce i po długich kalkulacjach postanawiasz pójść na swoje.
Ta wolność, ten brak granicy zarobków, to granie na własnych zasadach i wyłącznie na własne konto – wierzysz, że teraz wreszcie wszystko nabierze sensu.
Masz pomysł na firmę? Przetestuj go i sprawdź czego oczekują Twoi klienci
Mija pierwszy miesiąc, ale ciśnienie, które miało opaść, jest nadal na wysokim poziomie. Wcale nie jest wolniej, wcale nie zniknęła presja.
Wprost przeciwnie – masz wrażenie, że teraz wszystkie oczy skierowane są na ciebie. Nie ma kąta, w którym możesz się schować. Nie ma nikogo, na kogo możesz zrzucić odpowiedzialność.
Każda minuta, w której nie pracujesz, nie przynosi dochodu. Każda sprawa, której nie załatwisz samodzielnie, leży i czeka.
Nie masz budżetu na delegowanie, ale też nie masz odwagi przestać pracować. Bo kto się tym zajmie, jeśli ty odpoczniesz?
Przecież konkurencja nie śpi, a 80% małych firm upada w pierwszych miesiącach. To nie może cię spotkać. Masz poczucie, że musisz starać się jeszcze bardziej, pracować ciężej i przetrwać ten trudny początek, którego końca w żaden sposób nie widać.
Koledzy przy grillu pocieszają cię, że nie masz już przynajmniej tego okropnego szefa, ale ty masz wrażenie, że on po prostu ewoluował.
Nowy chlebodawca nosi teraz dumne imię „klient” i daleko mu do tytułu twojego najlepszego przyjaciela. Ciągle marudzi, ciągle wymaga, ciągle pogania, a jedyna rzecz, która nie jest dla niego pilna, to przelew z twoim wynagrodzeniem.
Ba, ostatnio zaczął cię wręcz szantażować. Grozi konkurencją, straszy kryzysem, macha ci przed nosem umową.
Wasz związek najlepiej opisuje znana z Facebooka formułka: „to skomplikowane”. Potrzebujecie się wzajemnie, ale przy pierwszej możliwej okazji jedno drugiemu najchętniej zatrzasnęłoby drzwi przed nosem.
W oddali nadal czai się nagroda, ale zaczynasz traktować ją bardziej jak polowanie, a nie coś, co ktoś ci gwarantuje. Możesz wrócić z wielkim łupem, ale też równie dobrze niesiony na tarczy. Po walce być może i pięknej, ale w historii ostatecznie odnotowanej jako porażka.
Argument „należy mi się” kompletnie przestaje działać. Nie masz już pewności, czy czeka cię wolny weekend, czy za miesiąc cokolwiek zarobisz, czy ktokolwiek kupi produkt, nad którym pracujesz od roku.
Na pytanie jak ci idzie, twoja najlepsza odpowiedź to „nie wiem”. Każdy dzień to weryfikacja, każdy kolejny projekt jest ryzykiem.
I jeśli masz naturę gracza i nie boisz się ryzyka, to pokochasz to wszystko z całego serca. Bo wiesz, że pędzący świat dawno już przestał cokolwiek gwarantować. Nie ma łatwych dróg, a wszelkie skróty to pułapka.
Czarny i biały to przymiotniki, którymi można opisać obraz w pierwszych telewizorach, ale na pewno nie świat własnego biznesu. Tu odcieni są miliony, a każdy dzień jest inny.
To spacer po górach, a nie wylegiwanie się na plaży. I mimo, że drink z palemką i czysty piasek to kusząca perspektywa, to przyznaj, że na dłuższą metę taki spokój byłby nudny.
Aby dodać komentarz, musisz się zarejestrować. Jeśli jesteś już zarejestrowany, zaloguj się. Jeśli jeszcze się nie zarejestrowałeś, zarejestruj się i zaloguj.