Biegnij Warszawo oczami naszej Pomarańczowej Drużyny

Za nami kolejna edycja Biegnij Warszawo. Co to był za dzień! Ponad 6 000 zawodników na starcie, fantastycznie dopingujący i dziarsko maszerujący kibice oraz zawsze pomocni i uśmiechnięci wolontariusze. Jednakowo mocno gratulujemy zwycięzcy, wszystkim uczestnikom i każdemu, kto dołożył swoją cegiełkę do organizacji tego fantastycznego wydarzenia.

 

Na ulicach Warszawy zagościło mnóstwo radości, dystansu i – oczywiście! – pomarańczowego koloru. ING Bank Śląski po raz kolejny był partnerem generalnym imprezy. Częścią naszego zaangażowania w Biegnij Warszawo było tradycyjne pojawienie się na starcie naszej Pomarańczowej Drużyny. W tym roku nasza ekipa biegowa składała się z 706 biegaczy i 1500 maszerujących pracowników ING. Bawiliśmy się doskonale, a przy okazji zbieraliśmy środki dla Fundacji ING Dzieciom! Padł kolejny rekord – łącznie uzbieraliśmy ponad 145 tysięcy złotych, które przeznaczymy na sprzęt sportowy dla dzieci, które wezmą udział w programie fundacji „Pomarańczowa Siła”. W 2020 roku stawiamy na sport integracyjny.

 

Najchętniej przeprowadzilibyśmy krótki wywiad z każdym zawodnikiem pomarańczowego, pomagającego teamu, ale z przyczyn technicznych ograniczymy się do trojga naszych reprezentantów: Marty, Jakuba i Tomka. Poznajcie ich perspektywę na bieganie i pomaganie. Startujemy!

 

Na rozgrzewkę niech każde z Was opowie może pokrótce, czym zajmuje się w ING Banku Śląskim?

 

Kuba: Ok, to ja zaczynam. Zarządzam zespołem obsługującym klientów strategicznych, np. polskie spółki giełdowe oraz duże międzynarodowe korporacje. Nasz nadrzędny cel to utrzymanie wysokiego zadowolenia tych klientów z oferowanych przez nas usług.

 

Tomek: A ja na co dzień jestem specjalistą od centrum bankowości dla przedsiębiorców, więc zajmuję się obsługą firm.

 

Marta: To ja odpowiem trochę obszerniej (śmiech). Moje główne obszary odpowiedzialności to komunikacja wewnętrzna w mojej jednostce, szeroko rozumiane działania rozwojowe, również te dotyczące budowania relacji z klientem. Jestem takim wsparciem komunikacyjno-rozwojowo-biznesowym Dyrektora. Trzymam też u siebie budżet jednostki oraz sprawy kadrowe. Spinam wiele projektów, dotyczących całego centrum. Odpowiadam też za tworzenie „przyjaznego miejsca pracy”. Moja „działka” jest mega szeroka (śmiech).

 

Łącznie macie na swoim koncie aż 17 startów w Biegnij Warszawo! Czym tegoroczna edycja najbardziej różniła się od pozostałych?

 

Tomek: Przede wszystkim różniła się trasą – inną niż w ostatnich latach. To była już 4 edycja, w której miałem przyjemność brać udział, i taka zmiana, urozmaicenie, sprawiło, że zdecydowanie lepiej się biegło. Zaobserwowałem też, że z roku na rok jest nas tam coraz więcej, i biegnących, i kibicujących. Nie ukrywam, że to sprawia, że każdy kolejny start jest jeszcze fajniejszy.

 

Marta: Trasa, była inna, ale czy aż tak bardzo? Z perspektywy zawodniczki Pomarańczowej Drużyny: mieliśmy tyle samo frajdy, co wcześniej, a możne nawet jeszcze więcej. Było z nami także biuro zarządu. Wszystko zostało super zorganizowane. Zjeżdżaliśmy się z przeróżnych miejsc, mieliśmy ciekawe akcje marketingowe, angażujące pracowników.

 

Kuba: Zanim odpowiem ci na to pytanie, to muszę podzielić się z wami tym, co właśnie sobie wyobraziłem. Pomyślcie, ile w sumie startów zaliczyli wszyscy pracownicy ING?! W grupie siła. To byłaby jakaś niewiarygodna, robiąca oszałamiające wrażenie liczba. Po przeliczeniu na odległość moglibyśmy zestawiać ją z okrążaniem Ziemi czy podróżą na księżyc (śmiech). Najpierw powiem, w czym była podobna. Pogoda! To jest w ogóle niesamowite, że za każdym razem podczas tego biegu jest tak ładnie. Zawsze ta pierwsza niedziela października jest udana. I teraz nie było inaczej. Chociaż prognozy poprzedzające tamten weekend zapowiadały jakiś koszmar. Połowa naszej drużyny ING niemal osiwiała. Ale zadziałała magia (śmiech). Nie wiem, kto to załatwia. Różniące? Mimo słonecznej pogody było dość chłodno – choć z drugiej strony niemal idealnie, żeby robić życiówki. Druga rzecz to, jak wspomniał Tomek, zmieniona trasa. Pierwszy raz przebiegaliśmy na prawy brzeg Wisły. Wracaliśmy innym mostem. Piękna, malownicza trasa. A nawiązując do słów Marty, warto podkreślić, że „pomarańczowych ludzi” było chyba rekordowo dużo.

 

Imprezie towarzyszyło hasło „Liczy się dystans”. Każdy mógł rozumieć ten slogan nieco inaczej. Co znaczył on dla Was? Czy na trasie zawodów było więcej dystansu niż zwykle?

 

Marta: Ja jestem takim bardzo średnim biegaczem. Właściwie to nie lubię biegać (śmiech). Lubię za to żartować, że #BiegamPoToAbyJeśćCiastka (śmiech). Więc to hasło bardzo mi pasowało. Dla mnie „liczył się dystans”, jeszcze zanim stało się to oficjalnym mottem biegu (śmiech). Z ubiegłorocznej edycji Biegnij Warszawo mam takie zdjęcie: tuż przed startem, wszyscy skupieni, patrzą na zegarki, włączają swoje urządzenia, a ja stoję i się cieszę (śmiech). W czasie przygotowań sporo się wygłupialiśmy. Tak, zabawy i dystansu było w tym roku dużo.

 

Kuba: Hasło było bardzo fajne i super, że się ono pojawiło. Ono faktycznie może znaczyć bardzo wiele rzeczy. Interpretacje można mnożyć i wymyślać. Ja zauważyłem, że naprawdę wiele osób bawiło się biegiem. Nawet jeśli biegli na jakiś tam ambitny czas, to znajdowali chwilę, żeby a to przybić piątkę a to się uśmiechnąć. A uśmiech rodzi uśmiech i tworzy się moc pozytywnej energii.

 

Tomek: Jeśli chodzi o bieganie, to też jestem kompletnym amatorem. Ścigam się właściwie tylko sam ze sobą, więc to hasło bardzo odpowiadało mojemu podejściu. Nie skupiam się na wynikach, ale na całej tej otoczce – towarzystwie innych biegaczy, poznawaniu nowych osób, na dzieleniu się radością i świetnej atmosferze. W ogóle nie patrzyłem na ten przebiegnięty kilometraż; patrzyłem na dystans do siebie, do tego, co robię. Wszystko „na spokojnie”, dla zabawy.

 

Gratuluję wyników! Nie będę może łączył Was z konkretnymi czasami, ale mamy tu i rekord życiowy i czas poniżej 40 minut. Czy tak duże zawody i towarzysząca im atmosfera wielkiego świata to okoliczności sprzyjające „życiówkom”? Czy przeciwnie?

 

Tomek: Hm, myśl o wyniku, gdzieś tam z tyłu głowy zawsze trochę jednak jest, i chciałoby się, aby ze startu na start czasy były coraz lepsze. Wiem, że biegacze mają różne podejścia. Mnie akurat takie duże imprezy bardziej motywują do wysiłku. Poszczególne punkty z kibicami, kibice maszerujący, z którymi spotykamy się na trasie… Dzięki temu w momencie, gdy opadamy z sił, pojawia się nowy power. Dla mnie im więcej zawodników, tym lepiej.

 

Marta: Oj tak, sprzyjające, bardzo sprzyjające. Biegnij Warszawo to pierwsze „dyszki”, jakie w ogóle zaczęłam robić, i zawsze powtarzam, że przetrwałam to tylko dlatego, że było fajnie. Muzyka, ludzie wokoło, uśmiechy, machanie. Biegłam i nagle się okazało, że te 10 kilometrów już za mną. Na innych biegach miewam raczej takie myśli, że matko, nigdy więcej, po co ja to robię. Tutaj za każdym razem biegnie się super! Atmosfera i organizacja Biegnij Warszawo są bezkonkurencyjne. Chce się tam wracać.

 

Kuba: Rozmawiałem z jedną koleżanką, która była wręcz zaszokowana czasem, jaki wykręciła. Myślała, że przybiegła na metę przynajmniej dwie minuty wolnej. „Przecież ja się cały czas bawiłam, uśmiechałam, machałam… skąd ten czas?”. Podejście z dystansem, rozluźnienie, bez nastawiania na wynik, cieszenie się tym, że robimy coś razem z innymi, w dobrym na stroju. To wszystko sprawia, że można, nawet nieświadomie, zrobić super wynik. Tak to często w sporcie bywa.

 

A gdybyście mieli wskazać najtrudniejszy i najprzyjemniejszy moment biegu?

 

Kuba: Jak biegnę dla siebie, czyli nie ciągnę nikogo na jakiś czas – jak np. rok temu moją żonę, której chciałem pomoc złamać jakiś jej cel (śmiech) - to zawsze staram się pobiec na maksa i wynik sportowy ma dla mnie znacznie. I tutaj pojawia się ten trudny moment, pewna pułapka. Stajesz na starcie i czujesz te endorfiny, te emocje, jesteś rozgrzany – wiesz, jak silnik Ferrari – i niestety możesz się przez to przegrzać w pierwszej połowie biegu. Dla mnie to jest najtrudniejsze, żeby trochę ten galop w pierwszej połowie powstrzymać, zapanować nad emocjami. Bo jeśli pierwszą połowę pociśniesz za mocno, to możesz położyć cały bieg. W pewnym momencie brakuje pary, przytykasz się, zwalniasz, a to znowu odbija się na psychice. Wpierw lecisz jak rącza sarenka, a potem wszyscy zaczynają cię wyprzedzać… Jeśli uda mi się zapanować nad entuzjazmem, to nadchodzi ten najfajniejszy moment w czasie biegu – trzecia ćwiartka. Na 10 kilometrów też to się oczywiście pojawia, ale bardziej chyba nawet na maratonie, między 20 a 30 kilometrem. Jesteś rozgrzany, twoje ciało jest już dobrze ustawione, w pełni skoncentrowane na biegu, masz za sobą więcej niż połowę, ale ciągle jeszcze czujesz moc. To jest moment, w którym ja lecę. Euforia biegacza.

 

Tomek: Dla mnie najbrudniejszy moment, jakoś tam zakorzeniony w mojej głowie, to 3-4 kilometr. A najfajniejsze chwile… Oczywiście pomarańczowa strefa, rokrocznie super zorganizowana, teraz jeszcze okraszona efektami specjalnymi. Zrobiło to na mnie takie wrażenie, że o mały włos nie skręciłem sobie kostki. I fragment na trasie, gdzie spotykały się dwie grupy zawodników: jedna biegnąca na moście, a druga wbiegająca pod niego. Atmosfera obopólnego pozdrawiania. Machaliśmy ludziom z dołu, oni nas dopingowali, a potem zamiana sytuacji – wspieraliśmy tych ciut wolniejszych, którzy akurat biegli na górze.

 

Marta: Ha! W tym roku nie było takiego momentu, który byłby dla mnie trudny. Aż byłam zaskoczona, że biegło mi się tak świetnie. Nawet ten podbieg, który tam jest, poszedł mi bardzo łatwo. Może też dlatego, że podobnie mam ułożoną pracę na treningach. Jak wbiegam do Parku Śląskiego, to najpierw ruszam właśnie pod górkę i to później jest naturalne dla mojego ciała.Też muszę powiedzieć o moście, ale nie Poniatowskiego. Mieliśmy wówczas piękny widok na Warszawę: Pałac Kultury, wspaniała panorama. Bardzo lubię takie trasy widokowe i w ogóle bieganie po mieście, co podobno jest raczej dziwne. Do tego ta pogoda, o której wspominał Kuba.

 

Biegliście dla siebie, dla spotkań z przyjaciółmi i znajomymi po fachu, ale także dla potrzebujących dzieciaków: żeby wesprzeć Fundację ING Dzieciom. Czy taka motywacja dodaje skrzydeł?

 

Kuba: Najpierw odpowiem trochę teoretycznie, a potem podam jeszcze jeden fajny przykład, który właśnie mi się przypomniał. Wiesz, jesteśmy w pewnym sensie ludźmi, którzy wygrali jakiś tam los na loterii. Żyjemy we względnie spokojnym i fajnym kraju, mamy co jeść, gdzie mieszkać. To są rzeczy, które na co dzień traktujesz jako totalną oczywistość, ale jak spojrzysz na świat trochę szerzej, to nie wszyscy mają takie możliwości. Jak możesz wziąć udział w czymś, gdzie wspólnie, razem, pomagasz tym, którym nie udało się tak jak tobie, to jest to wielka dodatkowa motywacja. A obiecany przykład: Biegłem kiedyś w maratonie w Londynie – też w akcji charytatywnej, razem z UNESCO zbieraliśmy pieniądze na budowanie szkół w Afryce. Bardzo się w to zaangażowałem, dużo osób mi pomagało, rodzina, przyjaciele – wśród nich bardzo wielu z ING. Zebraliśmy 4x więcej kasy, niż zakładaliśmy. Byłem przygotowany na czas między 3.20 a 3.30. Pomyślałem, że jeżeli uda mi się zejść poniż 3.20, to w ogóle będzie to już jakieś mistrzostwo świata. Stanąłem na starcie – właśnie z tymi endorfinami, z myślą, że każdy krok symbolizuje ważny projekt edukacyjny – i poczułem takie kosmiczne siły, że zrobiłem ten maraton w 3h08 (śmiech). To dobrze obrazuje, jak taki cel dodatkowy mocno wspiera cię psychicznie i pomaga ci osiągać rzeczy, na które fizycznie nie jesteś gotowy.

 

Marta: Mnie nawet trudno sobie wyobrazić, jakby to mogło być inaczej. 99% zorganizowanych biegów, w których biorę udział, to imprezy charytatywne. Biegi nastawione na zarobek, komercyjne, kompletnie mnie nie interesują.

 

Wróćmy jeszcze na chwilę do „dystansu”. Macie rodziny, angażującą pracę i mnóstwo pasji i zainteresowań. Czy bieganie – a robicie to średnio od 6.6666… lat – pomaga Wam zdystansować się od codziennych problemów?

 

Tomek: Dla mnie biegania to takie pozytywne odcięcie się od rzeczywistości. Po ciężkim dniu pracy, przychodzę do domu, przebieram się, zakładam biegówki i ruszam w trasę. Kiedy mam jakieś trudniejsze rzeczy do przemyślenia, przeanalizowania, to podczas biegu najlepiej podejmuje mi się różne decyzje.

 

Marta: U mnie wygląda to podobnie. Kiedy muszę się od czegoś oderwać, zakładam słuchawki, puszczam muzę i biegam. To taki szybki, łatwo dostępny reset. Ale lubię też spędzać czas aktywnie z rodziną. Biorę męża, córkę i psa i śmigamy. Ja gonię męża, bo jest dużo lepszym biegaczem ode mnie, córka na rowerze lub hulajnodze, bo jest jeszcze trochę za mała, próbuje gonić nas, a między nami brykający pies (śmiech). Moja córka była też na Biegnij Warszawo i jako kibic maszerowała razem z moją koleżanką. I było to dla niej bardzo ekscytujące. Mogła pomachać biegnącym mamie i tacie, no i też dostała medal!

 

Kuba: Między 2011 a 2015 biegałem naprawdę dużo, przez cały rok. W 2015, po narodzinach mojej drugiej córki, musiałem przestać, bo czasowo nie byłem w stanie pogodzić wszystkich obowiązków. Bieganie „zawisło na kołku”. Im dłużej to trwało, tym, bardziej czułem, że straciłem jakieś oparcie, jakby dodatkową nogę (śmiech). Życie bez biegania, czy w ogóle bez sportu – bez równoważenia napięć emocjonalnych przez ruch – jest dla mnie trudne do wyobrażenia. To jak życie bez powietrza. Ile czasu można tak wytrzymać…?

 

Czy zobaczymy Was na starcie przyszłorocznej edycji Biegnij Warszawo? A jeśli tak, to jakie sportowe cele wiążecie z tym dniem?

 

Marta: To jest moja ulubiona impreza i na pewno mnie na niej nie zabraknie. Jeszcze łatwość dostępu do tego wydarzenia, dzięki ING… Czego chcieć więcej (śmiech).

 

Kuba: Na starcie melduję się obowiązkowo i zdecydowanie będę atakował życiówkę. Jeśli utrzymam obecny reżim treningowy, może uda się złamać 37 minut.

 

Tomek: W ostatnich startach odnotowałem stratę na poziomie dwóch/trzech minut w stosunku do mojego najlepszego wyniku, i na pewno chciałbym powrócić do swojej najlepszej formy. Już jestem zapisany (śmiech). Zgłosiłem się, jak tylko pojawiła się tak możliwość, pierwszego dnia. Zależało mi trochę (śmiech), żeby dostać numer startowy z pierwszej 100. Niestety, mimo szybkiej reakcji zmieściłem się „tylko” w pierwszym 1000.