Nawet małe dzieci, które w znikomy sposób rozpoznają wartość nabywczą pieniędzy, reagują na nie dokładnie tak samo jak dorośli – wynika z badań prowadzonych przez zespół PWPS we Wrocławiu wraz z naukowcami ze Stanów Zjednoczonych. O dzieciach i pieniądzach rozmawiamy z dr hab. Agatą Gąsiorowską - prof. Uniwersytetu SWPS z Katedry Psychologii Ekonomicznej Centrum Badań nad Zachowaniami Ekonomicznymi we Wrocławiu.
Paweł Wrabec: Jak dzieci postrzegają pieniądze i jak zmienia się ich postrzeganie wraz z wiekiem?
Agata Gąsiorowska: Do 4-5 roku życia prawie w ogóle nie orientują się o co z pieniędzmi chodzi, ewentualnie rozumieją, że dorośli używają ich do kupowania i sprzedawania. Nie rozpoznają jednak nominałów, nie wiedzą też jaki sens ma reszta i o co dokładnie chodzi w wymianie rzeczy za pieniądze. Naiwnie sądzą, że za większą rzecz trzeba zapłacić większym pieniążkiem albo większa liczba monet ma większą wartość. To dlatego młodsze dzieci dają się nabrać starszemu rodzeństwu zamieniając banknot na dwie jednozłotówki. Dziecko zaczyna pojmować ekonomiczne znacznie pieniądza w takim sensie w jakim posługują się nim osoby dorosłe z chwilą gdy nauczą się liczyć, czyli zwykle w wieku 6-7 lat. Ich zakres ekonomicznej wiedzy się szybko powiększa. Wraz z upływem czasu, zaczynają rozumieć prawa popytu i podaży, obieg pieniędzy w handlu i przy ich zarabianiu, zysk i koszty czy odsetki. Do 11 roku życia rozumienie świata ekonomicznego dziecka osiąga to, które obserwujemy u dorosłych. Oczywiście, kiedy to dokładnie nastąpi, w znacznej mierze zależy od jego wychowania.
Skoro małe dzieci znaczenia pieniędzy i posługiwania się nimi nie rozumieją, to chyba na tym etapie rodzic nie ma wpływu na to jak jego pociecha będzie je w przyszłości traktować?
Nic bardziej mylnego. Do tej pory mówiliśmy o rozumieniu funkcjonowania pieniędzy w wymianie ekonomicznej, tymczasem duże znaczenie ma także pozaekonomiczny, emocjonalny aspekt funkcjonowania pieniądza. Jest to obszar do tej pory słabo zbadany, jednak badania prowadzone przez nasz zespół wraz z naukowcami ze Stanów Zjednoczonych pokazują, że nawet małe dzieci, które w znikomy sposób rozpoznają wartość nabywczą pieniędzy, reagują na nie dokładnie tak samo jak dorośli. Uznajemy, że nawet przypisują do nich te same kulturowe czy społeczne skojarzenia, nawet jeśli nie potrafią tego zwerbalizować. Pieniądze wywołują niezwykle silne emocje, ludzie się o nie kłócą, walczą, są też źródłem poczucia lub braku bezpieczeństwa, przejawem i demonstracją posiadanej władzy lub zajmowanej pozycji społecznej.
I już dwulatek jest tego wszystkiego świadom?
Nie dosłownie i nie od razu. Badania z zakresu nowoczesnej psychologii rozwojowej pokazują, że nawet niemowlaki rozpoznają poprawne konstrukcje gramatyczne, i na poprawnie wypowiedziane zdanie reagują, trafnie rozpoznają też prawa fizyki (np. grawitację) czy inne zasady rządzące naszym funkcjonowaniem. Nie łudźmy się zatem, że skoro są w stanie przyswoić takie reguły (oczywiście poprzez obserwację dorosłych i bez świadomości że te zasady działają), to nie będą zauważać i uczyć się tych mających związek z pieniędzmi.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: w sklepie przy kasie widzimy mamę z dzieckiem w wózku płacącą za zakupy. W pewnej chwili, mamie przypadkowo wysypują się monety z portfela, wystraszona pociecha uderza w płacz, a mama zamiast pocieszyć dziecko zestresowana schyla się, by jak najszybciej pieniądze pozbierać. Ta niewinna z pozoru scenka może być przez dziecko odebrana jako komunikat „Twoje potrzeby nie są ważne, na pierwszym miejscu są pieniądze”. Podobnych sytuacji nie sposób oczywiście w życiu uniknąć, ale innych można się wystrzegać. Dlatego rodzic nie powinien dziecku mówić rzeczy typu „Pa, tatuś nie może z Tobą zostać, musi iść do pracy i zarabiać pieniądze”, dziecko dowiaduje się że zarabianie pieniędzy jest ważniejsze od spędzania wspólnie czasu. A już w żadnym wypadku nie powinniśmy kłócić się z partnerem o pieniądze przy dziecku. Te negatywne emocje, które pokażemy podczas kłótni są dla dziecka sygnałem, że pieniądze są czymś niezwykle ważnym – czymś, o co warto wszczynać awantury. Pieniądze w takich sytuacjach przestaje być czymś co służy do zarabiania i płacenia ale stają się naczelną wartością, fundamentem naszego funkcjonowania, pojęciem-wytrychem, które jest ostatecznym argumentem w wielu sytuacjach. Oczywiście nie chodzi też o to, by w rozmowach z dziećmi pieniądze stanowiły absolutne tabu – jeśli dzieci nie będą potrafiły i chciały rozmawiać o pieniądzach, to także może zrodzić problemy w ich przyszłym życiu.
A gdy w domu pieniędzy brakuje? Czy należy się dzielić z obawami, troskami z dziećmi?
Generalnie warto trzymać się zasady by starać oddzielić kwestie zarządzania pieniędzmi od związanych z nimi emocji, choć zdaję sobie sprawę jak trudne może być trzymanie się tej zasady np. gdy mama ma ochotę krzyczeć na córkę bo zgubiła resztę otrzymaną w sklepie. Chodzi jednak o to, by z jednej strony starać się dbać o racjonalne zarządzanie ograniczonym budżetem, ale z drugiej - by nie pokazywać po sobie, że brak pieniędzy w jakikolwiek sposób deprecjonuje rodzinę i jej członków. Tak jak pieniądze nie mogą być argumentem ostatecznym, tak ich brak – także nie powinien, szczególnie jeśli chodzi o ich wpływ na relacje międzyludzkie. Inaczej mówiąc, brak pieniędzy można w relacji z dziećmi nadrobić spędzonym czasem. Można np. wytłumaczyć spokojnie dziecku, że wprawdzie na ferie w tym roku nie pojedzie ale będzie chodziło codzienne z tatą na sanki albo zamiast wspólnego wyjścia do kina, będzie domowy seans na dvd.
Ludzie zamożni mają odwrotny problem. Muszą dbać by nastolatkom z powodu dostatku i pieniędzy nie przewróciło się w głowie. Co im można radzić?
By wyznaczali swoim dzieciom stały i nienaruszalny budżet, i jest to rada do wszystkich rodziców, niezależnie od tego jak im się finansowo powodzi. Mówię o kieszonkowym - regularnie przekazywanej dziecku kwocie, która ma mu wystarczyć na ustalone z opiekunem wydatki. To ma być kontrakt, z którego jasno wynika, na co konkretnie pieniądze mają czy mogą być przeznaczone, ale i to, że kiedy dziecko wyda pulę z danego tygodnia czy miesiąca, to musi czekać do kolejnego na jej uzupełnienie. Znam nastolatków z zamożnych domów, które nie chcą kieszonkowego, bo doskonale wiedzą, że ich rodzice spełnią ich każdą zachciankę, co byłoby niemożliwe przy wydzielonym budżecie. Jestem przekonana, że w dorosłym życiu będzie im trudno, jeśli jako dzieci nie nauczą się, że pieniądze to zasób ograniczony.
Kiedy zatem powinna się pojawić w dziecinnym pokoju świnka skarbonka?
Nie warto czekać aż dziecko zrozumie świat ekonomii – warto zacząć gdy ma nawet 3-4 latka. Już wtedy można nim próbować zawrzeć prosty kontrakt, zwykle sprowadzający się do tego, że wszystkie pieniądze lądują w skarbonce. Chodzi o to by jak najwcześniej wykształcić w maluchu nawyk oszczędzania i gospodarowania pieniędzmi. Nie chodzi o to, by wychowywać w ten sposób egoistę czy liczykrupę, ale nauczyć dziecko samokontroli, co dla rozwoju każdego człowieka ma olbrzymie znaczenie. W bardzo znanym badaniu przeprowadzonym prawie 30 lat temu amerykański psycholog Walter Mischel postawił czterolatki przed wyborem: mogły zjeść jedną pianką Marsmallow, którą dostały, ale mogły ze zjedzeniem swojej pianki się wstrzymać do jego powrotu za kilka minut, i dostać potem kolejną piankę. Oczywiście tylko część dzieci wybrała czekanie, a pozostała wybrała mniejszą, ale natychmiastową nagrodę. Po kilkudziesięciu latach Mischel do tych dorosłych już ludzi, powrócił. Okazało, że ci z nich, którzy jako dzieci potrafili odłożyć gratyfikację w czasie a więc zaczekać na większą nagrodę osiągnęli zawodowo znacznie więcej niż ci, co pianki od razu zjedli.
Czy wyplata kieszonkowego powinna być warunkowana np. dobrymi wynikami w szkole?
Jestem temu przeciwna, co nie znaczy, że nie można jakiś progowych warunków w kontraktach postawić, jak np. zachowania porządku w pokoju. Uważam natomiast, że nie należy dziecku dawać np. 2 zł za wyniesienie śmieci. Jeszcze gorszym pomysłem jest płacenie dziecku za dobre oceny w szkole - taka zewnętrzna nagroda prędzej czy później zabije wewnętrzną motywację do nauki, a kiedy nagrody zabraknie, nie będzie powodu żeby się starać. Rzecz w tym że dziecko nie powinno mieć poczucia, że dostaje pieniądze za wypełnianie swoich obowiązków, co najwyżej może mieć świadomość sankcji grożącej za ich nie wypełnianie. W końcu konsekwencją za bałagan w pokoju w przypadku nastolatka może być brak dostępu do konsoli, co może być przez niego postrzegana jako dotkliwsza kara, niż przepadek kieszonkowego, który pełni przecież ważną wychowawczą rolę.
Niektórzy rodzice zakładają swoim pociechom konta bankowe. Czy to lepsze rozwiązanie od tradycyjnej świnki?
Rachunek jest na pewno dobry do odkładania oszczędności, ale nie mam pewności, czy tak samo dobrze będzie się sprawdzał do zarządzania doraźnymi wydatkami u dzieci, które nie nauczyły się jeszcze zarządzać gotówką. Pieniądze wirtualne np. na karcie płatniczej dużo łatwiej wydajemy. Radzę zatem dawać kieszonkowe w tradycyjny sposób - ich „namacalność sprawia”, że łatwiej nad nimi sprawować kontrolę, jest mniejsza szansa na to, że nastolatek wpadnie w pułapkę nadmiernego wydawania, co przy elektronicznych formach płatności bywa nagminne. Co innego jeśli nabierzemy bezwzględnej pewności, że syn czy córka z planowaniem wydatków i zarządzaniem budżetem doskonale sobie radzą, np. korzystając z udostępnianych przez banki praktycznych narzędzi, np. monitorują w systemie własne wydatki. Skoro to robią, to usiłują utrzymać nad budżetem kontrolę i warto zapoznać je ze światem bankowości.
Zobacz wywiad z dr hab. Agatą Gąsiorowską:
Aby dodać komentarz, musisz się zarejestrować. Jeśli jesteś już zarejestrowany, zaloguj się. Jeśli jeszcze się nie zarejestrowałeś, zarejestruj się i zaloguj.