Jak sprawdzić wiarygodność instytucji finansowej?

Ciągłe doniesienia o kryzysie na rynkach finansowych sprawiają, że aktualne jak nigdy stało się pytanie o wiarygodność instytucji, którym powierzamy nasze oszczędności. Jak ją sprawdzić?

Spektakularny upadek firmy Marcina P. z Gdańska, która przez niemal trzy lata namawiała Polaków do inwestowania w złote sztabki, w ostatnie wakacje śledził z zapartym tchem cały kraj. Obiecywano pewny interes i zyski prawie dwukrotnie wyższe, niż na bankowej lokacie. Niestety przedsięwzięcie okazało się być klasyczną piramidą finansową - pieniądze w większości wyparowały. Zaś klienci, którzy tłumnie rzucili się do oddziałów, aby wypłacić swe złote lokaty, znaleźli zamknięte drzwi i zawiadomienie o zakończeniu działalności. Do listopada 2012 r. do prokuratury wpłynęło 10 tys. zawiadomień od poszkodowanych, którzy domagali się łącznie zwrotu ponad 400 mln zł.

Sprytni oszuści

Przypadki takie jak Amber Gold nie zdarzają się na szczęście często, ale jak zawsze - gdy ludzie tracą pieniądze - wzbudzają silne emocje. Mają miejsce nawet mimo tego, że prawo dotyczące banków i instytucji finansowych jest ostre, aby zminimalizować pole działania oszustów. Do założenia w Polsce banku potrzebne jest m.in. co najmniej 5 mln euro kapitału (ok 20 mln zł), posiadanie odpowiedniej siedziby, skarbca oraz zatrudnianie fachowców z wykształceniem ekonomicznym. Sprawdza to wszystko państwowa Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), która wydaje zgodę na założenie banku oraz licencję, a także na bieżąco nadzoruje później jego działalność (podobnie jak działalność firm ubezpieczeniowych, towarzystw funduszy inwestycyjnych, giełdy, SKOK-ów itp.).

Bez spełnienia powyższych wymogów i zgody KNF w ogóle nie można prowadzić firmy, która ma w nazwie słowo „bank”, zakłada lokaty, przyjmuje wpłaty od klientów, udziela pożyczek na procent, wydaje karty płatnicze itp. Takie działanie jest przestępstwem, które ściga prokuratura.

Skąd więc biorą się takie przedsięwzięcia, jak Amber Gold? To jest sprytne wykorzystywanie luk w prawie i łatwowierności klientów. Firma Marcina P. nigdy nie twierdziła, że jest bankiem. Nie oferowała lokat, sprzedawała jedynie certyfikaty na złoto w sztabkach, które podobno w imieniu klientów podobno nabywała, a następnie podobno z zyskiem odsprzedawała. Poszkodowanych upadkiem gdańskiej firmy nie pocieszy zapewne fakt, że nie jest to pierwszy ani ostatni przypadek w krótkiej historii polskiego kapitalizmu.

Piramida oszukanych

Tuż po upadku komunizmu 7 tys. osób oszukał Lech Grobelny, twórca Bezpiecznej Kasy Oszczędności, która pomnażała wpłacone pieniądze o 200 proc. Potem były m.in. bydgoski Loan-Banc (podobieństwo nazwy nieprzypadkowe) i Galicyjski Trust Kapitałowo-Pieniężny, a całkiem niedawno afera Interbrok czy upadek warszawskiej WGI.

Wszystkie te przedsięwzięcia łączy kilka cech wspólnych. Po pierwsze: zawsze obiecują bajeczne zyski, znacznie przewyższające to, co oferują banki w swoich lokatach. Po drugie – zazwyczaj inwestują egzotycznymi metodami, a to w kopalnie diamentów, a to kontrakty terminowe na giełdach, waluty, surowce. Po trzecie – miewają siedziby w Szwajcarii, Wielkiej Brytanii czy rajach podatkowych, przez co nie podlegają pod nadzór polskiego KNF. Nie mogąc bez tego oferować lokat, zawsze unikają tej nazwy, zapraszając do nabycia udziałów, kontraktów lokacyjnych,  zawiązywania wehikułów inwestycyjnych czy prywatnych umów rentierskich.

Firmy takie, czasem określane mianem parabanków, działają najczęściej w tak zwanej piramidzie finansowej – bajeczne zyski dla aktualnych klientów wypłacane są z pieniędzy klientów nowo przychodzących. Gdy dopływ chętnych się kończy, w całym systemie pojawia się dziura i piramida z hukiem się zawala, a właściciel znika z częścią pieniędzy. To zresztą nie jest tylko polska specyfika. Kilka lat temu bankructwa piramid finansowych doprowadziły do upadku rządu w Albanii, a nawet w ojczyźnie kapitalizmu Stanach Zjednoczonych możliwa była działalność takich oszustów jak Bernard Madoff, który przez lata kierował funduszem-piramidą dla klientów z wyższych sfer. Gwiazdy kina, biznesmeni i celebryci – aby się dostać do systemu potrzebne było osobiste polecenie – stracili w sumie ponad 50 mld dolarów, a założyciel piramidy odsiaduje dziś wyrok 150 lat więzienia.

Poszukiwanie bezpieczeństwa

Czy więc nie można już nikomu ufać? Oczywiście nie jest tak źle. Jeśli ktoś nazywa się i ogłasza „bankiem”, to znaczy, że podlega nadzorowi KNF i spełnia restrykcyjne wymogi bezpieczeństwa. Oznacza to również, że należy do Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, wspólnej instytucji gwarantującej, która w razie bankructwa banku – przecież również jest firmą i nieudolnie zarządzany może popaść w tarapaty – wypłaca jego klientom wszystkie oszczędności i lokaty do kwoty równej wartości 100 tys. euro na osobę (ok. 400 tys. zł). Małżonkowie ze wspólnym kontem odzyskają podwójną kwotę.

Podobne instytucje gwarantują również oszczędności zgromadzone na rachunkach w biurach maklerskich i środki z polis ubezpieczeniowych - choć już na sumy nieco mniejsze, niż w przypadku banków. Banki - korzystając z przywileju używania takiej, a nie innej nazwy - biorą na siebie obowiązki instytucji zaufania publicznego, stąd właśnie w ich przypadku te gwarancje są najwyższe.

Czarny rejestr

Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), która na bieżąco zajmuje się nadzorem nad bankami, funduszami inwestycyjnymi i rynkiem finansowym w Polsce, publikuje od lat specjalną listę firm i przedsięwzięć, które – z różnych powodów – uznaje za niepewne i nie rekomenduje powierzania im jakichkolwiek pieniędzy. To tak zwany „rejestr ostrzeżeń publicznych KNF” który znajdziemy wpisując powyższą frazę w wyszukiwarkę (lub klikając tutaj). Na tej liście aktualnie widnieje ponad 50 różnych instytucji – zanim powierzymy swe oszczędności sympatycznie wyglądającemu agentowi firmy, o której nigdy nie słyszeliśmy, trzeba koniecznie sprawdzić, czy jej nazwa nie figuruje na liście KNF

Często jednak błąd leży na samym początku – już same obiecywane, nieprzeciętnie wysokie zyski, powinny być dla nas zawsze ostrzeżeniem, bo przecież nie ma nic za darmo, a wielkie zyski zazwyczaj wiążą się z równie dużym ryzykiem. Dlatego – zgodnie z ze złotą zasadą „nie wkładać wszystkich jaj do jednego koszyka” – lepiej nie wpłacać oszczędności całego życia do jednej inwestycji. Szczególnie, gdy są to „superzarabiające fundusze”, akcje „na których na pewno nie można stracić”, monety czy złote sztabki.

UWAGA - Nim powierzysz swoje pieniądze:

  1. Unikaj inwestycji, które obiecują zyski znacznie przewyższające to, co gwarantują konkurencyjne firmy, i to w bardzo krótkim czasie.
  2. Ostrożnie traktuj firmy, które unikają nazwania swojej firmy „bankiem”, a produktów „lokatą”.
  3. Nie inwestuj wszystkich swoich pieniędzy tylko w jeden sposób (np. w tylko w jeden fundusz inwestycyjny, w akcje tylko jednej spółki).

 

Źródło zdjęcia: iStocksphoto.com