Ambasador Pomarańczowej Siły? Tak, widzę siebie w tej roli! Rozmowa z Marcinem Ryszką

Sukcesami i aktywnościami Marcina Ryszki można by obdzielić kilka biografii. Marcin zdobył trzy tytuły mistrza świata w pływaniu osób niewidomych, dwukrotnie reprezentował Polskę na igrzyskach paraolimpijskich – w Pekinie (2008) i Londynie (2012), ukończył trzy kierunki studiów, pracuje w fundacji, która pomaga osobom niepełnosprawnym odzyskać wiarę w siebie i swoje możliwości, Na Krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej był współzałożycielem klubu blind footballu Tyniecka Nie Widzę Przeszkód i został kapitanem kadry narodowej w tej dyscyplinie. Komentował sportowe wydarzenia w telewizji u boku Przemysława Babiarza. Prowadzi też własną audycję w stacji weszło.fm i przeprowadza wywiady z piłkarzami. Ożenił się, a niedawno został tatą… Całkiem sporo osiągnieć, prawda? A jakbyście tego jeszcze nie wiedzieli, to Marcin nie widzi od 5 roku życia.

 

Marcin Ryszka jest także ambasadorem olimpijskiej edycji programu Pomarańczowa Siła Fundacji ING Dzieciom. Tutaj, wspólnie ze znanym dziennikarzem sportowym Michałem Polem i paraolimpijką Alicją Jeromin, aktywnie uczestniczą w promowaniu idei sportowej integracji dzieci z niepełnosprawnościami.

 

 

Jesteś osobą medialną, rozpoznawalną zarówno w środowisku kibicowskim, jak i osób z niepełnosprawnościami. Dużym wyzwaniem jest więc zadanie Ci takiego pytania, na które nie miałeś jeszcze okazji odpowiadać. Tytułem wstępu muszę Cię jednak zapytać o genezę Twojego udziału w programie Pomarańczowa Siła? Wiem, że Twoją osobę i ING Bank Śląski połączyła bardzo ciekawa i niecodzienna historia?

 

Klientem ING Banku Śląskiego – i nie jest to żadna ściema na potrzeby tego wywiadu – jestem od bardzo dawna. Pierwsze zarobione w życiu pieniądze, czyli gdzieś pewnie koło 16 lub 17 roku życia, trafiły na moje konto właśnie w tym banku. Były to czasy, kiedy cyfrowa dostępność dla osób z niepełnosprawnościami nie była jeszcze w modzie. Jednak ING od samego początku przypadło mi do gustu i dorastałem razem z nim. Kiedy zaczęły się rozwijać konta internetowe i aplikacje mobilne, nie wszystkie unowocześnienia szły w parze z dostępnością dla osób z niepełnosprawności. Troszeczkę mnie ten fakt zezłościł, bo zwyczajnie nie mogłem zarządzać swoim kontem w taki sposób, jak bym chciał. Wykorzystując swoje zasięgi w mediach społecznościowych, domagałem się od ING jakiejś interwencji w tej sprawie. Odpowiedź banku bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Spotkaliśmy się na kawie, porozmawialiśmy i okazało się, że możemy wspólnie zrobić wiele fajnych rzeczy. I stąd m.in. moja obecność w Pomarańczowej Sile. To nie tylko jest Pomarańczowa Siła, bo z Fundacją ING Dzieciom współpracuję mocno także na wielu innych płaszczyznach, np. pojawiam się na różnych organizowanych dla dzieciaków eventach. I muszę powiedzieć, że cała „ekipa” ING, którą poznałem, łącznie z prezesem Fundacji i prezesem samego Banku, zrobiła na mnie świetne wrażenie. Wisła Kraków Blind Football, czyli drużyna, w której działam, została nawet zaproszona na organizowany przez ING turniej piłkarski. Podsumowałbym to więc słowami: złe miłego początki.

 

Dzieci i nastolatki potrzebują sportowych idoli, wzorów do naśladowania. Czy Ty też czasami czujesz się kimś takim? Czy czujesz, że ciąży nad Tobą pewna odpowiedzialność?

 

W żadnym wypadku nie czuję się idolem młodzieży. Nie wiem też, czy mogę być jakimś wzorem, bo mam świadomość, że wiele rzeczy mogłem zrobić w życiu lepiej. Ale też nie o to chyba chodzi. Odpowiem na twoje pytanie w taki sposób: Uważam, że wszystko w życiu dzieje się po coś. Czuję, że mam w sobie taką misje, aby pokazywać i udowadniać ludziom, że się da. Mam nadzieję, że to, że gdzieś mnie tam widać i słychać powoduje czasem u innych myślenie: chyba wcale nie mam w życiu tak źle, jak mi się wydaje. Może dzięki mnie udaje się niektórym trochę przewartościować swoje myślenie. Może zachęcam do odpowiedzenia sobie na pytania: czy musimy się tyle hejtować, czy musimy mieć do siebie tyle pretensji i tracić czas na bezsensowne spory. Wierzę, że różne negatywne rzeczy – niechęć, brak siły i wiary w siebie – możemy przemieniać w czynienie i szerzenie dobra. Staram się zarażać moim pozytywnym nastawieniem i otaczać takimi osobami. Wtedy wszystko jest przyjemniejsze i łatwiejsze. To nie jest tak, że moje życie jest „takie super”. Czasami opowieść o mnie zamienia się w taką cukierkową historię: Nie widzi, a robi, to i tamto, tyle mu się udaje… Prawda jest taka, że dla mnie każde wyjście z domu, każda nowa sytuacja to opuszczenie własnej strefy komfortu. Najbezpieczniej czuję się w swoim domu; tam, gdzie wszystko znam i mam ułożone po swojemu. Tu nie potrzebuję nikogo do pomocy. Sam zrobię sobie obiad, wypiorę ubrania i ogarnę inne rzeczy. Nie wyobrażam sobie jednak ciągłego siedzenia w domu. Muszę sobie poradzić na dworcu, muszę wsiąść do pociągu, zjeść na mieście itp. Takie normalne rzeczy, które jednak są wyzwaniami. Jest mi szalenie miło, kiedy ktoś mówi, że docenia to, co robię, że w jakiś sposób mu imponuję. Przede wszystkim mam nadzieję, że moja postawa pomoże komuś poprawić własne życie. W jakiś sposób czuje się odpowiedzialny za środowisko osób z niepełnosprawnościami, bo jestem niekiedy ich „twarzą i głosem”. Za co zresztą czasami mi się też obrywa….

 

Obrywa?

 

Tak, słyszę czasami: jemu to łatwo powiedzieć, bo pracuje w radiu, w programach telewizyjnych, ludzie go znają, itp. Odpowiadam wtedy: Hej, nikt mi tego nie dał za darmo, do wszystkiego musiałem dojść. W Polsce osoby z niepełnosprawnościami to wciąż nieodkryty i niezbadany rynek. Chciałbym, żebyśmy doszli kiedyś do takiego poziomu, jaki jest na Zachodzie, gdzie sportowcy z niepełnosprawnościami stają się twarzami marek. Szczęśliwie, pewne zmiany w tym kierunku już się pojawiają.

 

A jakich sportowców – pływaków i piłkarzy, czyli zawodników „twoich dyscyplin” – sam podziwiasz i dlaczego?

 

U mnie to wygląda tak, że w różnych momentach życia łapię zajawki na różne osoby. Jako dzieciak miałem straszną fazę na Macieja Żurawskiego. Ekipa Wisły Kraków w latach 2000-2003 – z Kosowskim, Szymkowiakiem, Kalu Uche, Cantoro, mecze z Lazio, Parmą, Schalke – to było to. To byli moi idole. Im bardziej wchodziłem w dorosłe życie, tym mocniej interesowałem się samymi doświadczeniami sportowców, ich drogą, historiami sukcesów, ale też porażek. Bardzo polubiłem czytanie biografii. W swoim czasie zafascynowały mnie książki o Jerzym Kukuczce – himalaiście, który jako drugi człowiek na świecie zdobył wszystkie ośmiotysięczniki. Jerzy Kukuczka był osobą zdrową, pełnosprawną, ale w jego podejściu do życia, w zmaganiu z licznymi problemami odnalazłem trochę samego siebie. To była osoba, dla której nie istniało coś takiego jak „nie da się” Zawsze się da! Dużą przyjemność sprawia mi np. lektura wywiadów z Justyną Kowalczyk-Tekieli.

 

Pamiętam, że mądrze i przejmująco wypowiadała się o swojej walce z depresją. Jej szczere i osobiste wyznania otworzyły wielu osobom oczy na to, że nie jest to choroba „zarezerwowana” dla osób, którym się w życiu nie powodzi, że może dopaść każdego, nawet wtedy, gdy jest się na szczycie…

 

Tak, dokładnie. Z ciekawością słucham również podcastów osób z mojego środowiska – sportowego i dziennikarskiego. I staram się jak najwięcej wyciągać z nich dla siebie. Nie w sensie: O! Na nim będę się teraz wzorował, ale raczej z myślą: fajnie o tym opowiada, warto to zapamiętać, chciałbym to i to robić tak, jak on. Pamiętam, jak nas studiach zamiast słuchać wykładów puszczałem sobie jakiś program z Tomkiem Smokowskim, Przemysławem Pełką i Andrzejem Twarowskim. A teraz, po kilku latach, znamy się osobiście, wymieniamy poglądy. To dla mnie jednocześnie wielka satysfakcja i dowód, na to, że to wszystko o czym mówię - że bariery istnieją tylko w naszych głowach – nie jest żadną bujdą. Wiem, że nigdy nie zostanę pilotem i nie będę zawodowym kierowcą, ale wiem też, że, tak samo jak każdy z nas, mogę być kowalem swojego losu. Każdy może pokierować swoim życiem tak, by czerpać z niego radość.

 

Wiem, że robiłeś to już wielokrotnie, ale muszę poprosić Cię, abyś opowiedział, na czym polega gra w blind football?

 

W blind footballu, czyli piłce nożnej dla niewidomych, rywalizują drużyny złożone z 5 graczy: 4 zawodników w polu i bramkarza, który jest osobą widzącą. Każdy zawodnik z pola ma założone specjalne gogle, dzięki którym gra jest wyrównana. Nawet jeśli ktoś trochę widzi, to wówczas na boisku jest całkowicie niewidomy. Boisko ma wymiary 20 na 40 metrów. Wzdłuż linii bocznych ustawione są specjalistyczne bandy, od których odbija się piłka. Podczas meczu w środku boiska znajduje się trener, który podpowiada nam, jakie zagranie w danym momencie wybrać, a za bramką przeciwnika przewodnik, pomagający nam w zlokalizowaniu bramki i właściwym zachowaniu w sytuacji strzeleckiej. Piłka wydaje dźwięk, grzechocze, dzięki czemu możemy ją zlokalizować. Zawodnik, który nie ma piłki i do niej biegnie, musi mówić słowo „Voy”, czyli „idę” po hiszpańsku. Gdy tego nie krzyczy i wpadnie na innego zawodnika, mamy faul, a 5 fauli w jednej połowie oznacza rzut karny. No, tak to z grubsza wygląda. Śmiało mogę powiedzieć, że blind football to sport dla twardzieli – dynamiczny i bardzo kontaktowy.

 

W programie Turbokozak stacji Canal+. Udało Ci się trafić piłką w poprzeczkę, lokalizując ją tylko na podstawie dźwięku uderzającej w nią laski. Nie wiem, czy Messi lub Cristiano Ronaldo daliby tak radę! Albo czy Manuel Neuer wyłapałby wasze strzały. Jak oceniłbyś swój poziom?

 

Przypomniała mi się pewna anegdota. Kiedyś jeden dziennikarz zapytał mojego kolegę z drużyny, czy to jest sprawiedliwe, że bronią u nas normalnie widzący bramkarze. Na co ten mu odpowiedział, że niesprawiedliwe to jest to, że niewidomi strzelają mu gole!

 

Blind football poznałem na Igrzyskach Paraolimpijskim w Pekinie. Tam pierwszy raz poszedłem na mecz. W tej chwili jest to dla mnie już trochę zabawa. Pływałem wyczynowo przez 14 lat i kiedy mówię „wyczynowo”, naprawdę mam na myśli sport wyczynowy. Igrzyska w Londynie i Pekinie, medale Mistrzostw Europy i Mistrzostw Świata, ciężka harówka… Teraz nie wyobrażam już sobie powrotu do takiego reżimu treningowego. Blind football idzie za mną, bo po pierwsze piłka towarzyszyła mi od dziecka. Po drugie, brakowało mi startów w zawodach, adrenaliny, ale też po prostu ruchu dla własnego zdrowia. Skończywszy z pływaniem, chciałem działać na rzecz tej dyscypliny, rozwijać ją i popularyzować. Nie chciałem już tak bardzo się poświęcać, podporządkowywać pod tę jedną rzecz całego życia. Z drugiej jednak strony, jeśli trenujesz coś 3-4 razy w tygodniu, to ciężko też powiedzieć, że to jest amatorstwo. Jeśli chodzi o grę w piłkę, jestem totalnym samoukiem. Jeśli już pytasz o mój poziom, to powiedziałbym, że to jest to taki „średni europejski”. Powiedzmy, że nie odstaję od klubów niemieckiej Bundesligi. Wiem, że nigdy nie osiągnę takiego poziomu jak najlepsi piłkarze blind footballu z Anglii, Hiszpanii, Rosji, Turcji, że już o Brazylijczykach czy Argentyńczykach nie wspomnę. W tych krajach niewidome dzieciaki przechodzą takie samo szkolenie jak w zwykłych ośrodkach piłkarskich. 8-latki, które nie widzą, już się uczą blind footballu, takie zachowania stricte piłkarskie, później widać na boisku. Ja robię to bardziej dla siebie, ale oczywiście zawsze daje z siebie wszystko i każdy, kto ze mną gra, wie, że nie ma ze mną zmiłuj. Zawsze mówię, że można z nami wygrać, ale nie można nas pokonać.

 

Wkurzasz się w czasie gry?

 

Wkurzam się niemiłosiernie, kiedy ktoś odpuszcza. Gdy gramy np. z reprezentacją Rosji i słyszę w szatni, że „to może nie ma sensu”, to trafia mnie szlag. Dzięki walce, zaangażowaniu można, jak ja to mówię, zabiegać przeciwnika i coś ugrać w każdym meczu. I mamy na koncie remisy z Anglikami czy Hiszpanami.

 

Od gry przejdźmy do kibicowania. Na niektórych stadionach, także w naszej Ekstraklasie, czasami przygotowywane są mikro-sektory dla niewidomych. Kibice, którzy nie mogą zobaczyć przebiegu rywalizacji na boisku, otrzymują słuchawki z dostępem do audiodeskrypcji i przeszkoleni komentatorzy w odpowiedni sposób relacjonują dla nich wydarzenia na murawie. Masz takie doświadczenia? Czy sport w Polsce otwiera się na potrzeby fanów z niepełnosprawnościami?

 

Wydaje mi się, że w tej chwili już przy każdym klubie w naszej Ekstraklasie działają tzw. KKN-y, czyli Kluby Kibiców Niepełnosprawnych. A zapoczątkował to chyba Śląsk Wrocław. Dzieje się naprawdę dużo fajnych rzeczy w tym temacie i coraz więcej klubów i organizatorów różnych imprez zauważa kibiców z niepełnosprawnościami i umożliwia im udział w sportowych wydarzeniach. Można nawet powiedzieć, że dostępność dla osób z niepełnosprawnościami staję się wręcz trendy. Weźmy np. przedmeczowe grafiki ze składami wrzucane do mediów społecznościowych. Niewidomy nie może ich odczytać ze zdjęcia – potrzebny jest tekst, który przeczyta dla niego program komputerowy. Nagłaśniałem ten problem i teraz coraz częściej pojawiają się też składy w formie tekstowego komentarza pod zdjęciem. Oficjalny profil reprezentacji Łączy Nas Piłka również to robi! System audiodeskrypcji, o którym wspominasz, testowałem właśnie na meczu reprezentacji. Na stadionie ustawiasz sobie radio na odpowiednią częstotliwość i słuchasz komentarza dla osób niewidomych. Super sprawa, bo nie musisz mieć żadnego specjalnego urządzenie i słuchawek, wystarczy zwykłe radio. Warto też podkreślić, że środowisko kibiców – kiboli, jak mówią niektórzy – również jest bardziej otwarte na niepełnosprawnych fanów. A to przeniosą kogoś na wózku bliżej murawy, a to pomogą w jakiś inny niecodzienny sposób. Bywa wesoło.

 

A w jakiś sposób niewidomy dziennikarz przygotowuje relacje dla sportowej stacji radiowej?

 

Jako pracownik weszło.fm na meczach Wisły Kraków odpalam sobie aplikacje z komentarzem live. Często chodzimy na mecze w liczniejszej grupie. Obok mnie siada Rafał Wisłocki, były prezes Wisły, fanatyk piłki nożnej i opowiada mi o tym, co się dzieje na boisku. Kiedy taki gość komentuje dla ciebie mecz, to właściwie nie potrzebujesz już niczego więcej i nie musisz widzieć. Wspomagam się różnymi narzędziami i statystykami, jak np. InStat. Wiem, ile piłkarz miał strat, przechwytów, posiadania piłki itp. ale nie wypowiadam się, czy ta bramka była ładna, czy nie, czy piłkarz zagrał tak lub siak. Bo to byłoby śmieszne.

 

Ale jakichś pomyłek pewnie nie udaje Ci się uniknąć? Przytrafiają ci się takie sytuacje? A jeśli tak, to czy masz do nich dystans? Potrafisz się z tego śmiać?

 

Jasne. Wiesz, ja nigdy nie zaczynam rozmowy od zdania: Cześć, jestem Marcin i jestem niewidomy! Niektórzy o tym wiedzą, inni nie. I pamiętam taką sytuację, kiedy przeprowadzałem wywiad z dobrze znanym byłym reprezentantem Polski i w pewnym momencie on zapytał się mnie: A pana zdaniem to był tam spalony, czy nie? Czasem na meczu zdarzy się, że ktoś krzyknie do sędziego: Człowieku! Ślepy jesteś, czy co? A potem orientuje się, że siedzę tuż obok i obsypuje mnie przeprosinami.

 

Jako ambasador Pomarańczowej Siły to w dużym stopniu kontynuacja misji, w którą jesteś zaangażowany od dawna. Od lat konsekwentnie przełamujesz stereotypy na temat funkcjonowania w społeczeństwie i możliwości osób niewidomych. Zastanawiam się, czy taka wiedza – przeświadczenie, że bez zmysłu wzroku można żyć właściwie normalnie i robić mnóstwo fajnych rzeczy – nie jest najbardziej potrzebna tym, których to bezpośrednio dotyczy. Szczególnie dzieciom?

 

Jako dziecko, uczeń krakowskiej szkoły dla niewidomych, spotkałem się z paraolimpijczykiem, pływakiem Robertem Musiorskim. Pomyślałem sobie: Co za gość! Jeździ na olimpiady, zdobywa medale. Też chciałbym być kimś takim. Po jakimś czasie, kiedy sam zacząłem pływać, spotkałem się z nim na jakichś zawodach. Wiedział, że też jestem z Krakowa, co przełamało pierwsze lody. Później było wspólne zgrupowanie i Robert w pewien sposób wziął mnie pod swoje skrzydła. Nie osiągnąłem takiego poziomu jak on, bo nie mam medali paraolimpijskich, ale udało mi się spełnić swoje marzenia. I teraz czuję, że historia zatacza koło. Teraz to ja chciałbym być kimś takim dla dzieciaków uczestniczących w Pomarańczowej Sile. Zawsze powtarzam, że nie każdy musi być od razu drugim Lewandowskim, Stochem czy Kowalczyk. Dla kogoś już samodzielne wstanie z łóżka, ubranie się i umycie mogą być jak zdobycie K2! Mam nadzieję, że nasze spotkania i rozmowy w ramach Pomarańczowej Siły to będzie ważny krok do przełamania własnych barier.

 

Jak w tej chwili żyje się w Polsce osobom niewidomym? Czy sytuacja zmienia się na lepsze? Z jakimi sytuacjami spotykasz się na co dzień?

 

Pamiętam czasy, kiedy jako dzieciak jeździłem po całej Polsce: tłumy ludzi w pociągach, wskakiwanie przez okno do przedziału itp. Teraz to wszystko, samo podróżowanie, wygląda już zupełnie inaczej, bardziej po europejsku. Siedzenia opisane alfabetem Braille’a, komunikaty dźwiękowe, odpowiednio oznaczone przyciski. Nie mamy się czego wstydzić. Wiadomo, że problemy wciąż się zdarzają, ale ja wolę myśleć i mówić, że szklanka jest do połowy pełna.

 

Pewien dystans, jaki przejawiają osoby zdrowe wobec niewidomych, wynika chyba po części z niewiedzy jak się zachować. Czytałam kiedyś taki mały poradnik savoir-vivre'u w kontaktach z osobami niepełnosprawnymi: Że trzeba się zawsze przedstawiać, dużo mówić, sygnalizować różne czynności, np. podawanie ręki, kiedy i jak oferować pomoc np. przy przejściu przez jezdnie itp. Jakie zachowanie jest dla Ciebie pomocne i przyjazne, a jakie Ci przeszkadza i drażni?

 

Przede wszystkim nie ma co popadać w przesadę i jakąś paranoje. Zdarza mi się, że kiedy ktoś mnie pożegna słowami Do zobaczenia!, później przesyła mi smsa z przeprosinami. A to jest przecież naturalne słownictwo i my się za to nie obrażamy. Nie ma jednego gotowego przepisu: Jak zachowywać się wobec osób z niepełnosprawnościami. To nie jest sernik (śmiech). Każdy jest inny. Ważne, żeby nie udawać, że niepełnosprawności nie ma i nie przedstawiać jej jako powodu do wstydu. Takie programy jak Pomarańczowa Siła to znakomity sposób, żeby to osiągnąć. Wzajemna integracja, poznanie osób z niepełnosprawnościami, prowadzą do tego, że takie czy inne zachowania stają się po prostu naturalne - i to działa również w drugą stronę. Osoby z niepełnosprawnościami pomagają pełnosprawnym, ułatwiają im zrozumienie i docenianie wielu rzeczy.

 

Na zakończenie powiedz, czy w swoich dziennikarskich rozmowach – ze sportowcami, osobami z niepełnosprawnościami czy komentatorami – zadałeś kiedyś jakieś pytanie, którego Tobie nie zadał nikt, a bardzo chciałbyś na nie odpowiedzieć? Teraz jest ku temu idealna okazja.

 

Tak. To pytanie to: Czy wyobrażasz sobie, że mógłbyś kiedyś odzyskać wzrok i jak wyglądałoby wtedy twoje życie? A moja odpowiedź? Po pierwsze, czytając o różnych technologicznych nowinkach, nigdy nie koncertowałem się na tym, czy kiedyś pojawi się jakieś rozwiązanie, dzięki któremu mógłbym widzieć. Wiem, że raczej nie będzie to możliwe. Po drugie, wcale nie wiem, czy chciałbym odzyskać wzrok. Kocham takie życie, jakie mam. Nigdzie nie jest powiedziane, że gdybym odzyskał wzrok, byłoby mi łatwiej. Prawda jest taka, że wówczas wszystkiego musiałbym uczyć się od nowa i wcale nie jest pewne, że bym to opanował (śmiech).

 

Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

Dzięki.